Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Karetka.

— Niepodobieństwem było we wszystkich hotelach obejrzeć książki, gdyż czasu brakło. Ale teraz agenci zajmują się tem bez przerwy, to zaś, co zdałano spisać od godziny siódmej do północy przyniosłem już pani.
— W ilu okręgach obejrzano hotele?
— W ośmiu. A do wieczora zobaczą jeszcze w dwudziestu.
— Dużo już macie nazwisk?
— Ze dwadzieścia najwyżej.
Jodelet podał pani Rosier ich listę.
— Bardzoś dobrze pan uczynił — odrzekła. — Zaczekam na resztę, które proszę panów przynieść mi dzisiaj wieczorem o dziesiątej tutaj.
— Wielu teraz jest recydywistów w więzieniu?
— Około stu dawnych galerników i więźniów.
— Dobrze. Potrzebuję nazwisk, bo chciałabym wiedzieć, czy nie ma między nimi jakich starych moich znajomych.
— O! zapewne się znajdą!
— Bardzo dobrze. Każcie panowie śledzić tych ludzi, żebym jak najprędzej dowiedzieć się mogła o ich zwyczajach.
— To i wszystko na teraz. Muszę iść do prefektury.
— Zatem do wieczora?
— Do wieczora.
Agenci udali się celem wykonania otrzymanego zlecenia.
W pół godziny później Aime Joubert otwierała drzwi od gabinetu naczelnika policji śledczej.
Widząc przed sobą siostrę miłosierdzia, naczelnik zrazu nie poznał agentki i dopiero, gdy się odezwała, wiedział, co ma o tej osobie myśleć.
Minęło dziesięć minut, po upływie których sędzia śledczy i komisarz weszli do gabinetu.
Mniemana siostra miłosierdzia i na nich sprawiła takie samo wrażenie, jak na naczelniku policji śledczej i na agentach.
Potem, wielu komplementami ją obdarzywszy, za osobliwą rzeczywiście umiejętność charakteryzowania się mistrzowskiego. Gibray dodał:
— Zaczniemy od karetki, nieprawdaż?
— Tak, jeśli panowie sobie życzą.
— Karetka jest tutaj na podwórzu — odezwał się naczelnik policji.
— To chodźmy.
Karetka, należąca do Bineta, stała obok wozów więziennych.
Taką zupełnie była i teraz jaką widzieliśmy ją na podwórzu domu przy ulicy Ernestyny.
Aime Joubert rewidowała ją tak długo i szczegółowo, że Gibray zawołał:
— E! kochana pani Rosier! Jużeśmy wszystko oglądali szczegółowo i nic nie znaleźliśmy!
— Źleście panowie szukali! — wykrzyknęła pani Rosier, nachyliwszy się ku podłodze karetki.
Podłoga ta przybita była kilku gwoździami.
Jednego z gwoździ brakowało od niepamiętnych czasów i pozostała niegłęboka szczelina wielkości półfrankówki.
W rozszczepieniu tem leżał jakiś metalowy przedmiot jeszcze lśniący pomimo pokrywającej go warstwy błota.
Aime Joubert zaczęła paznokciami tę rzecz wyjmować.
— Cóż to takiego? — jednogłośnie spytali obecni.
— Mnie się to wydaje bardzo interesującem, a jednak uszło to uwadze panów.
Następnie prawie natychmiast dodała:
— Wyjęłam, zobaczcie panowie i osądźcie sami, czy nie jest to rzeczą dosyć ważną?
Była to spinka od mankieta w oprawie złotej, przedstawiająca podkowę z sześciu maleńkiemi turkusikami zamiast gwoździ.
Jednego turkusika brakowało.
Ta spinka należała nie do ofiary, ale niezawodnie była własnością zabójcy.
— Trzeba odfotografować spinkę i reprodukcję przesłać do wszystkich jubilerów, ale uprzedzić ich zarazem, że chodzi tu jedynie o prostą kradzież.
— Chcecie panowie, ażebym się zajęła sama rozdaniem fotografii spinki?
— Będziemy pani bardzo wdzięczni — rzekł Gibray.
Aime Joubert włożyła spinkę do portmonetki i zamknęła karetkę.
— A teraz — rzekła agentka — jeżeli panowie sobie życzycie pojedziemy na cmentarz Pere Lachaise.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.