Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom III/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom III
Rozdział VIII
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.

Ciało moie stwardniałe w pracach obozowych,
Czoło mole nie drżało wśród śmierci gotowych,
Ale ta smutna powieść, ścięła krew gorącą,
I dzień zdaie się znikać przed powieką drżącą,
Ja com z odwagą patrzał na śmierć wojownika
Czuię łzy gorzkie, smutek serce me przenika,
Słaby iak małe dziecko, siły postradałem,
Przez które, dla laurów, śmiercią pogardzałem.

Przejdziemy teraz do szczegółów, widzenia się Henryka z oycem, i rodzeństwem swoiém. Ci przekonani o iego niewinności, ani myśleli o grożącém mu niebezpieczeństwie. Z tém wszyslkiém im bardziéy zbliżał się zapowiedziany dzień sądu, tém więcéy sam Kapitan trwożyć się zaczął. Przepędziwszy większą część nocy ze swoią familią, zasnął na dwie, czy trzy godziny, lecz zrywał się często: okropność iego położenia we śnie stawała mu przed oczy, i nazaiutrz obudził się w tém przekonaniu, iż zginąć musi: rozbierał on skutki swoiego przewinienia, sądził, iż za nieuwagę swoią, nie powinienby życiem przypłacić, iednakże znaiąc prawa woyskowe, nie widział żadnéy dla siebie nadziei. Krew Andrzeia, ważność zdrady, iaką ten Officer knował, możne za nim wstawienia się, rozmaite zresztą intrygi stały się powodem, iż exekucya iego, bardziéy była głośną; gdy wielu innych, oskarżonych o szpiegostwo, kończyli zwykle bez wyroku na szubienicy; iako sprawiedliwą zbrodni swoiéy karę.
Znał to dobrze Dunwoodi, równie iak więzień; i obydwa słuszną z tego względu mieli przyczynę obawy. Nie daiąc iéy iednak poznać po sobie, tak zręcznie umieli pokryć iéy powody, iż Miss Peyton z Franciszką, ani przewidywały skutków, iakieby wina Henryka pociągnąć za sobą mogła. Folwark, w którym uwięziony siedział, mocną opatrzono strażą, i dwóch żołnierzy pilnowali ciągle we drzwiach, trzech innych zmieniali się na warcie około domu, a ieden w samym pokoiu Henryka, ani go na krok nie odstąpił.
Nadszedł nakoniec moment okropny; oznaymiono więźniowi, iż przed Sąd woienny przywołanym został. Henryk wraz z swym oycem, Franciszką i Cezarem, bez zwłocznie na iego rozkazy pośpieszył. Miss Peyton przymuszona, pozostać przy cierpiącéy ciągle Sarze, nie wyobrażała sobie w całém tém postępowaniu, iak wiecéy zachowanie formy, z porządku rzeczy wypływaiące.
Ledwie odetchnąć mogła Franciszka, gdy wraz z oycem swoim weszła na obszerną i ciemną izbę, w któréy przed stołem czarném suknem pokrytym, trzech Sędziów siedziało, w wielkich mundurach, z powagą godną ich stopnia, i przyzwoitą w tak ważnéy sprawie. Zaymuiący środkowe mieysce, człowiek około pięćdziesiąt lat liczyć sobie mogący, w całéy powierzchowności swéy, oznaczał męża, który w obronie oyczyzny, cały wiek swóy poświęcił: wyraz dobroci i słodyczy, malował się w iego rysach, i przy marsowych twarzach dwóch innych, zdawał się bydź Franciszce Aniołem opiekuńczym, w którym iedyną losu brata swoiego pokładała nadzieię. Po postawie, sędziwym wieku, i śmiałém weyrzeniu sądzących, można w nich było poznać ludzi walecznych, nieugiętych żadnemi namiętnościami ludzkiemi, i powodowanych iedynie głosem rozsądku i sprawiedliwości. Nie mieli oni w swém ułożeniu nic tak srogiego, co krew w żyłach ścina: lecz na próżno byłoby szukać w nich lego uczucia, które w najzaciętszym zbrodniarzu, ieszcze pewną ufność wzbudza.
— Niechay wprowadzą obwinionego, rzekł Prezyduiący.
Henryk zatrzymanym będąc w drugim pokoiu, wszedł otoczony dwoma żołnierzami, postąpił na środek izby, i szlachetnym ukłonem, Sędziów swych pozdrowił. Franciszka ciągle maiąc oczy na niego zwrócone, usłyszała, iż któś westchnął za nią; obróciła się, i uyrzała Maiora Dunwoodi, który zamyślony, siedział na ławce, i twarz swą obydwoma zakrył rękami. Przy drzwiach stali, liczni mieszkańcy folwarku, oraz z miasteczka, przez ciekawość zebrani.
— Nazywasz, się rzekł Prezyduiący, Henryk Warthon, Kapitan sześćdziesiątego pułku piechoty, Jego Kyólewskiéy Mości Wielkiéy Brytanii?
— Tak iest, odpowiedział Henryk.
— Należałoby, rzekł ieden Sędzia do Prezyduiącego ostrzedz więźnia, aby nie przytaczał takich okoliczności, któreby inu zaszkodzić mogły, lecz i owszem, aby wyznał te, które na iego obronę tłumaczyć się dadzą. Chociaż iesteśmy Sądem woyskowym, nie możemy dla tego pomiiać téy zasady, którą wszystkie cywilizowane rządy, w prawach swoich przyięły.
Drugi Sędzia przychylił się do tego zdania, i Prezyduiący po krótkiéy do obwinionego przemowie, wziął w rękę papiery, leżące przed sobą.
— Oskarżonym iesteś, rzekł, iż będąc Officerem w służbie nieprzyiacielskiéy, przeszedłeś przebrany dnia 29 Listopada r. b. straże Amerykańskiego woyska, rozłożone na Białéy-Równinie, przez co stałeś się podeyrzanym, żeś usiłował szkodzić sprawie Ameryki, i ściągnąłeś na siebie karę, prawem na szpiegów przewidzianą. Cóż masz do przytoczenia naprzeciw temu oskarżeniu?
— Prawda żem przeszedł straże wasze przebrany, lecz......
— Dość przerwał Prezyduiący; prawa wojenne są iuż same z siebie dość surowe, abyś sam miał ieszcze dostarczać im środków, na zgubę swoię.
— Obwiniony może odwołać swe zeznanie, rzekł ieden z Sędziów, gdyż ieżeli przyświadcza, oskarżenie zostaie w swéy mocy.
— Nie iestem winnym, lecz stałbym się nim, gdybym prawdo odwołał, rzekł Henryk z nieiaką wyniosłością.
Odpowiedź ta nie wzruszyła bynaymniéy, zimnéy obydwóch Sędziów powagi, lecz Prezyduiący spoyrzał na Henryka, z wyrazem pewnego rozczulenia, i troskliwości.
— Szlachetne są twe uczucia Mości Panie, rzekł do niego, żałuię mocno, kiedy młody człowiek pozwoli uwieść się namiętnościom swoim do tego stopnia, żeby aż służył za narzędzie zdrady.
— Zdrady! zawołał Henryk z zapałem; ieżelim się przebrał, to iedynie abym ieńcem woiennym nie został.
— Ale iakież mogłeś mieć powody, do przeyścia straż naszych przebrany? powiedz że rzetelnie, ieśli uważasz, iż to co pomoże twéy sprawie.
— Jestem synem starca, którego widzicie przed sobą sędziowie! dla niego, aby się z nim zobaczyć, zapominaiąc o wszystkiém, co mnie spotkać może, dopełniłem powinności moiéy, i nieżal mi teraz za nią cierpieć, nieżal znosić niewolę moią. Zresztą okrąg w którym on mieszka, rzadko iest zajmowany przez woyska wasze, a samo iego nazwisko oznacza, iż woyskowi z obydwóch stron znaydować się w niém mogą.
— Nazwisko neutralnego okręgu, nie iest wcale przez nasz rząd uznane; w wojnie zwycięzca prawa stanowi, a w kraiu w którym się biią, neutralności niema.
— Nie znaiąc innego prawa nad te, które postanowiła natura, pomiędzy oycem a synem, nie lękam się niczego, jakikolwiek mnie los spotkać może.
— Wszystko to iest bardzo chwalebne. Zdaie się Panowie, rzekł Prezyduiący do innych Sędziów, iż ta sprawa wyiaśniać się zaczyna. Któżby mógł ganić synowi, chęć zobaczenia się z oycem?
— Maszże na to iakie dowody, iż te a nie inne zamiary twe były? zapytał ieden z Sędziów.
— Bez wątpienia; móy oyciec, siostra mola, Maior Dunwoodi, wiedzą o nich tak dobrze, iak ia sam.
— To, co zmienić może stan rzeczy, rzekł tenże sam Sędzia do prezyduiącego, rozumiem, iż należałoby wysłuchać świadków, do których się odwołuie.
— Zapewne; odpowiedział prezyduiący. Prosiemy do siebie Pana Warthona Oyca.
Pan Warthon zbliżył się ku szrankom sądowym, drżąc cały z pomięszania, a prezyduiący dawszy mu czas do uspokoienia się, przemówił stosownie, i następuiące zadał mu pytanie:
— Jesteś Oycem obwinionego?
— Tak iest, on tylko iedynym synem moim.
— Wiadomo ci dlaczego, i poco przyszedł do ciebie 29 Listopada r. b.?
— Jak sam wyznał, poto, żeby się zemną zobaczył, równie iak z swemi siostrami.
— Byłże przebrany? zapytał ieden z Sędziów, przewracaiąc ciągle papiery leżące na stole.
— Tak.... nie miał na sobie munduru woyska swoiego.
— Nosił perukę?
— Miał na głowie... cóś temu podobnego.
— Byłże ubrany w obszerną kapotę, z ordynaryinego sukna?
— Tak.... ubranie iego dość było pospolite.
— Jak dawno nie widzieliście się Panowie z sobą? zapytał się Prezyduiący.
— Czternaście miesięcy.
— I pewien iesteś, iż po nic innego nie przyszedł, iak żeby zobaczył się z oycem?
— Ze mną, i z córkami moiemi.
— W tém wszystkiém nie widzę przewinienia, tylko lekkomyślność i nierozsądek, rzekł Prezyduiący do ucha iednemu z Sędziów. Lecz drugi obrócił się w tym momencie do Pana Warthona:
— Jestżeś przekonanym zapytał go, iż syn twóy nie odebrał żadnego potaiemnego zlecenia, od Sir Henryka Klinton, i że bytność iego w domu twoim nie była powierzchowną, do innych skrytych iakich zamiarów?
— Z pewnością wiedzieć tego nie mogę, odpowiedział oyciec, lękaiąc się, aby sam do téy sprawy wciągnionym nie został. Wszakże sami Panowie osądzić raczycie, iż Sir Henryk Klinton nie zwierzał mi się z stosunków swoich, iakie z synem moim miéć może.
— Nie wiesz przeto iakim sposobem, dostał on tego paszportu? zapytał tenże sam Sędzia, pokazuiąc na papier, który Henryk okazał Maiorowi Dunwoodi, i który przy aktach, iako dowód złożonym został.
— Nie wiem, na móy honor.
— Przysięgasz na to zeznanie?
— Przysięgam.
— Jeżeli nic więcéy nie masz na swą obronę Kapitanie Warthon, rzekł Sędzia do obwinionego, nie w naszéy iest mocy, uwolnić cię od kary. My nie możemy sądzić iak tylko z czynów, okoliczności zaś w których zatrzymanym zostałeś potępiają ciebie. Co do twych zamiarów, potrzebujemy dokładniejszych dowodów niżeliś nam udzielił. Masz czas do namysłu; zastanów się, czembyś nas mógł przekonać o niewinności swoiéy: nie będziemy naglić na ciebie.
— Głos wolny, i poważny tego zasłużonego weterana, zdawał się zapowiadać Henrykowi przyszłe iego przeznaczenie, i mimowolnie zadrżał z bojaźni. Poznał on dopiero, iż pozory często iak same czyny są szkodliwe, nie widział żadnego ratunku dla siebie, i pewien zguby, spoyrzał na majora Dunwoodi, iakby go na świadectwo wzywał. Zrozumiał to żądanie wierny przyjaciel: powstał z ławki, i obróciwszy się do Sędziów, prosił aby iako świadek mógł bydź wysłuchanym. Ścisłe związki łączyły go z domem Warthona, był on pewnym, iż Henryk nie dopuścił się téy nieporównanéy zbrodni, iaką iest zdrada kraiu, z tém wszystkiém, szczegóły iakie wiedział, nie wiele pomódz mogły sprawie nieszczęśliwego więźnia. Z uczuciem przyiaźni, i z całą otwartością duszy swéy, długo mówił w obronie oskarżonego, lecz po poruszeniu Sędziów, po ich zimnéy i oboiętnéy uwadze, mógł poznać iż w niczém nie zmieniali opinii swoiéy.
— Musisz zatem bydź pewien, rzekł w końcu prezyduiący, że obwiniony nie miał innych zamiarów, nad te, iakie sam wyznał?
— Zaręczam za niego życiem moiém.
— Potwierdziszże iego zeznanie przysięgą? zapytał ieden z Sędziów.
— Jakże mogę przysięgać na myśli cudze, mnie niewiadome. Bóg tylko sam zna serca ludzkie. Lecz w obliczu tego Boga przysięgam, iż żyiąc od młodości z Kapitanem Warthon, znałem go zawsze postępującego drogą nieskażonéy cnoty, i honoru.
— Wszakżeś nam doniósł, iż uciekł z pod straży, i że powtórnie z bronią w ręku schwytanym został? rzekł prezydujący.
— Nawet był rannym w powtórnéy potyczce, sami widzicie iż nosi dotąd rękę na bandażu! Właśnie téż to coby was przekonywać powinno, iżby nie powrócił do swych szeregów i nie narażał się na powtórną niewolę, gdyby nie był pewnym niewinności swóiéy.
— Nie dla osobistéy sławy, rzekł ieden z sędziów, lecz dla kraiu umierać, to iest prawdziwą powinnością żołnierza.
— Bydź wiernym w zawodzie, w iakim kto zostaie, nie mnieyszym iest obowiązkiem, dobrze myślącego człowieka.
— Maiorze! odpowiedział tenże sam Sędzia z powagą: postąpiłeś sobie, iak tego twóy honor wymagał; dopełniłeś przykréy dla siebie powinności, zostawże nam teraz wykonać naszą, z któréy wypłacić się prawu, i położonemu w nas zaufaniu musiemy.
Cezar od początku słuchał całego wywodu sprawy, z większą od innych ciekawością; przechylił głowę do połowy ciała, oparł się na kratkach sądowych, i różnemi swemi gestami, zwrócił na siebie uwagę Sędziego, który dotąd w milczeniu siedział.
— Wprowadzić tego Negra! rzekł pokazuiąc palcem na niego.
— Dwóch żołnierzy otoczyło natychmiast Cezara, i kazali mu usiąść na ławce, przeznaczonéy dla świadków.
— Znasz obwinionego? zapytał go Sędzia.
— Jażbym go znać nie miał? odpowiedział Cezar z równą, iak zapytuiący się powagą.
— Czyś służył u niego?
— Jestem dotąd w usługach całéy familii.
— Obwiniony nie pokazywałże ci swéy peruki i ubioru iaki miał na sobie, podczas pobytu w domu oyca swoiego?
— Słabe maiąc oczy, często ludzi nie poznaię, a na ubiór nigdy w mém życiu nie uważałem.
— Nie nosiłżeś do kogo iakiego listu? nie wysyłano cię nigdzie w czasie bytności Kapitana Warthon?
— Zawsze to robię co mi każa.
— Dość tego, rzekł Prezyduiący, cóż chcesz dowiedziéć się od prostego niewolnika? Kapitanie Warthon, nie masz iuż więcéy żadnego świadka na którego mógłbyś się powołać?
Henryk słowa nie odpowiedział. Widział iawnie, iż Sędziowie uważali go za winnego, i wszelką nadzieię ocalenia się utracił. Franciszka wówczas powstała, żywy rumieniec wystąpił na wybladłe iéy lica, wyraz niewinności i boiaźni malował się w iéy twarzy, i zniewolił Prezyduiącego, iż rozkazawszy zbliżyć się iéy ku kratkom, łagodnym przemówił do niéy tonem.
— Tobież więc, rzekł, Henryk Warthon zwierzył się z zamiarów swoich, iakie miał w potaiemném familii swéy nawiedzeniu?
— Nie; odpowiedziała Franciszka, podpieraiąc się ręką o zapłonione z nieśmiałości czoło; nie, słowa ze mną o tém nie mówił. Nie spodziewaliśmy się wcale iego przybycia. Lecz kogóż to zastanawiać może, iż syn o własném niebezpieczeństwie zapomniał, aby się z oycem zobaczył?
— Nikogo! rzekł prezyduiący, spoglądaiąc na nią z rodzicielskiém uczuciem, nikogo zaręczam. Lecz proszęż mi powiedzieć, czyż to pierwszy raz widzieć się z wami przyszedł?
— Nie; bez wątpienia, trzy czy cztéry razy od czasu woyny, mieliśmy to ukontentowanie oglądać go u siebie.
— Dobrzem powiedział, panowie, rzekł Prezyduiący cichym głosem, do obydwóch Sędziów zacierając swe ręce, iż w téy całéy sprawie, widać tylko nieroztropność, którą z drugiéy strony, czułość synowska usprawiedliwia.
— Jakże pierwszą razą przychodził, czy przebrany?
— Nie miał potrzeby przebierać się, gdyż woyska królewskie zayinowały wówczas nasze okolice.
— Piérwszy raz zatem odwiedzał was bez munduru?
— Tak iest: ieżeli zbłądził to pierwszy raz przynaymniéy.
— Lecz bez wątpienia, musiał kto z familii pisać do niego, iż bytność iego w domu iest potrzebną. Pewnie życzyłaś sobie widzieć się z bratem swoim.
— Nic dla mnie bardziéy pożądańszego bydź nic mogło, lecz nie pisałam do niego, gdyż oyciec móy unikał wszelkich związków, z woyskiem królewskiém.
— Podczas bytności u was, nie wyieżdzał gdzie, i iak często?
— Krokiem nie ruszył się z domu.
— Nie przieżdzałże kto wówczas z obcych osób?
— Nikt oprócz iednego z naszych sąsiadów, Kramarza nazwiskiem Bircha.....
— Bircha! zawołał Prezyduiący z wzdrygnieniem, iakby od źmii ukąszonym został.
— Bircha! powtórzyli obydway Sędziowie, spoyrzawszy wzaiemnie po sobie.
Dunwoodi westchnął tylko w duchu, uderzył się ręką w czoło, i izbę sądową opuścił.
— Panowie, rzekł Henryk: nie iest wam tayno zapewne, iż Harwey Birch podeyrzany o sprzyianie królewskiéy sprawie, przez ieden z waszych woiennych Sądów, skazanym został na śmierć, którą iak widzę przeznaczenie dla mnie zachować chciało. Wyznaię iż on pierwszy podał mi myśl przebrania się i dostarczył ubioru, do przeyścia straż waszych, lecz do ostatniego tchnienia dni moich utrzymywać nie przestanę, iż zamiary moie tak były czyste, iak sprawiedliwość Tego, który na strasznym sądzie, upomni się o krew niewinnie przelaną.
— Kapitanie Warthon, rzekł Prezyduiący poważnym tonem, nieprzyiaciele wolności Ameryki, nie zaniechali niczego, aby ią zniszczyć mogli; podłe narzędzia, naiemni służalcy, podięli się wykonać to dzieło samo wolności, a ze wszystkich nikt tyle nieokazał się szkodliwym, iak Kramarz Birch. Obrotny, chytry, przebiegły, usiłował on ocalić nawet Maiora Andrzeia. Sir Henryk Klinton nikogo nie mógł lepiéy wybrać nad niego, do towarzyszenia Officerowi, któremu potaiemne udzielił zleecnia. Młodzieńcze! kto ze złemi ludźmi przestaie, ich opinią ściąga na siebie. Związek ten niebezpiecznym dla ciebie bydź może.
— Niestety! iam go więc zgubiła! zawołała Franciszka, załamuiąc ręce, i łzami się zalewaiąc.
— Proszę milczeć! rzekł prezyduiący z powagą, lecz razem z wynagradzaiącém na nią spoyrzeniem.
— Przywiązanie dane od natury miałożby bydź występkiem? zawołała w rozpaczy Franciszka. Washington szlachetny, sprawiedliwy, bezstronny, Washington karać za takie uczucia nie może. Nie wyrzekaycie okrutnego wyroku! pozwólcie niech wprzód Washington całą te sprawę rozpozna.
— Niepodobna! odpowiedział Prezyduiący, wyrok wyrzeczonym bydź musi, bo tak chce miéć prawo, którego wykonywaczami iesteśmy.
— Niech odprowadzą obwinionego, rzekł ieden z Sędziów do Officera, maiąccgo straż nad Henrykiem. Pułkowniku Syngleton, dodał obracaiąc się do Prezyduiąccgo, czas będzie nam się oddalić.
— Syngleton, powtórzyła Franciszka, schylaiąc mu się do nóg, i łzami rękę iego skrapiaiąc: Pułkowniku Syngleton! Jesteś Oycem, postaw się w równie opłakanym stanie, i pomnij, iż sam ieszcze niewiesz, iakie przeznaczenie czeka dzieci twoie!
— Oddalcie ią ztąd rzekł wzruszonym tonem, uchylaiąc swą rękę, i twarz od niéy odwracaiąc.
— Pułkowniku Syngleton! zapominasz więc, że przed kilku dniami, syn twóy ranny, prawie umieraiący, znalazł przytułek, i staranie, w domu oyca moiego? chciałabyś pozbawić syna tego, który twoiemu życie ocalił.
— Ah! iakież okropne przekonanie! zawołał weteran podnosząc się z zapłonioną twarzą, i z kręcąccmi się w oczach łzami, lecz sprawiedliwość sercu milczéć nakazuie! daléy Panowie wychodźmy!
— Nie wychodźcie! nie wychodźcie! zawołała Franciszka, usiłuiąc ich zatrzymać, i na kolanach wlekąc się za niemi aż na środek sali, i taż to iest sprawa, która mi tak drogą była? sąż to ci sami ludzie, których szanowałam bez granic? Pułkowniku Syngleton! przez litość na siostrę, na oyca..... więcéy wymówić nie mogła, i bez przytomności padła na ziemię. Pułkownik zatrzymał się chwilę; spoyrzał na nią z głebokiém rozczuleniem, i powierzaiąc ią staraniom przybyłéy ciotki, wyszedł z sali wraz z obydwoma Sędziami.
— Panowie! rzekł do nich, gdy iuż do osobnego weszli pokoiu: z powołania naszego wypełnić mamy, co nam prawo i sprawiedliwość wskazuie. Myślmy teraz iak Sędziowie, a wywiązawszy się z powinności naszéy, wolno nam będzie zapłakać, iak ludziom. Jakież iest zdanie wasze w téy sprawie?
Ci okazali mu proiekt wyroku, który przygotowany na prędce, zawierał w treści swoiéy, iż Henryk Warthon, zatrzymanym będąc przebrany za linią woysk Amerykańskich, stosownie do praw woiennych, śmiercią ukaranym bydź ma, i że exekucya iego, przez powieszenie na szubienicy, nazaiutrz o godzinie dziewiątéy zrana, wykonaną bydź winna.
Ówczesne ustawy miéć chciały, iż wyrok śmierci, nie mógł bydź dopełnionym bez zatwierdzenia Naczelnego wodza, a w razie iego niebytności przez dowódzcę zastępuiącego iego mieysce. Lecz że Washington główną miał wtenczas kwaterę w New-Windsor nad zachodnim brzegiem Hudsonu, łatwo przeto można było odebrać od niego odpowiedź przed naznaczoną godziną.
— Czas iest nader krótki! rzekł Pułkownik trzymaiąc pióro w ręku, iakby wachał się co miał uczynić.
— Officerowie królewscy, rzekł ieden z Sędziów, godzinę tylko czasu pozwolili Hallowi. Zresztą Washington ma prawo zawiesić, i nawet darować karę.
— Jadę téż sam w tym momencie prosić go o ułaskawienie wyroku, rzekł Pułkownik, a ieżeli zasługi starego żołnierza, ieżeli poniesione w obronie oyczyzny, rany syna moiego, mieć będą iakie u niego względy, ocalę tego nieszczęśliwego młodzieńca, bardziéy napomnienia, niż kary godnego.
Przywołano obwinionego do odczytania wyroku, iaki na niego wydanym został: a trzey Sędziowie, zostawiwszy stosowne zlecenia Maiorowi Dunwoodi, sami wsiedli na konie, i udali się każdy w swą stronę, gdzie którego powinność wzywała.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.