Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom III/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom III
Rozdział VII
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.

Nie spieszcie się potępiać braci waszych czyny
I lękaycie się kary, cudze głosząc winy,
Bóg tylko sam winnego, poznać może serce
On sum tylko złe zgłębia, w naymnieyszéy iskierce.

Pustelnik z Reedsdar.

Ledwie że świt zaszarzał, Lawton wsiadł na swego Roanoke, i poiechał do Szarańcz, w których owe okropne sceny, iakeśmy w poprzcdzaiącym opisali rozdziale, miały mieysce.
— Cóż tedy Hollister, zapytał Sierżanta, nic ma co nowego?
— Nie móy Kapitanie, słyszeliśmy tylko opodal strzelenie, i byłbym natychmiast na ten odgłos pośpieszył, gdyby mi służba moia pozostać na mieyscu nie kazała.
— Sprawiedliwie! nie widziałżeś nikogo w tych stronach?
— Nikogo...... zkimby się spotkać moźna! Jakże dawno nie o liczbę, ale gdzie są, pytać się zacząłeś?
— Spodziewam się Kapitanie żem nieraz dał tego dowody, lecz w mém życiu niechciałbym mierzyć się z duchami, których ołów nie dotknie, a żelazo przeciąć nie zdoła. Krótko mówiąc dwa, lub trzy razy przy świetle xiężyca, i iuż iak dnieć zaczynało, widziałem wychodzącą z lasu czarną iakąś postać, która mi się wydawała, iż nie iest stworzeniem tego świata, i która......
— Ah! może to będzie ta sama czarna postać, iaką spostrzegam idącą około skały.
— Ząpewne: wygląda zupełnie na toczącą się bryłę, i musi to bydź zły duch iaki, bo ile widziałem to ani rąk, ani nóg nie miała.
Niesłuchaiąc dłużéy Kapitan, pośpieszył ku nieznaiomemu, który mu się podeyrzanym zdawał, i który widząc iż iest ściganym, ieszcze bardziéy uciekać zaczął; lecz dzięki szybkości Roanoke, Lawton wkrótce dognał uciekaiącego, i zamierzając się na niego pałaszem, podday się, lub zginiesz! zawołał.
Nieznaiomy słowa nie odpowiedział, tylko twarzą upadł na ziemię; Kapitan podniósłszy go swą olbrzymią siłą, poznał w nim Kapelana woysk królewskich, którego zeszłéy nocy widział w Szarańczach; i Kapitan równie przekonawszy się, iż niemiał lękać się kogo, spokoynie ze swego przestrachu odetchnął.
— Przepędziłem noc całą w tym lesie, rzekł, i za każdą razą com wyiść z niego zamierzał, trwożyli mnie ci ludzie, którzy iak mi się zdaie, na zasadzce bydź muszą.
— To moi żołnierze, odpowiedział Lawton.
— Nie mogłem rozróżnić ich po ubiorze, i prawdziwie boiąc się, żebym nie był ze skury odartym.......
— Odartym! Jeżeli chcesz mówić o dragonach Wirgińskich, ostrzedz cię muszę, iż oni maią zwyczay przynoszenia z włosami części czaszki ludzkiéy, iako dowód swego zwycięztwa, którym wzaiemnie chlubią się przed sobą.
— Oh! nie twoich ia dragonów, ale tamteyszych mieszkańców, lękać się miałem przyczynę.
— Tameśmy się urodzili, a oyczyzna nasza, choćby była od innych wzgardzoną, nigdy nam matką bydź nie przestanie.
— Nie rozumiesz mnie Kapitanie; nie mówię ia tutay o tobie, ani o żołnierzach twoich, lecz o mieszkańcach indyiskich miedzianego koloru, dzikich iedném słowem.
— Wszakże ci dzicy, są sprzymierzeńcy wasi; za złoto i rum Angielski biią się wspólnie z wami. Lecz czyżeś mnie miał za dzikiego?
— Nie, lecz nie wiedząc kto mnie goni, i czegoby chciał odemnie, sądziłem, iż uciekać, nayrozsądnieyszym będzie krokiem do méy obrony.
— Właśnie naynieuważnieyszym. Jakże chciałeś uciec przed żołnierzem ścigaiącym cię na koniu? zresztą, z iednego złego mogłeś wpaść na drugie gorsze. Któż wié czy w tym lesie, lub po skałach nie ukrywaią się nieprzyiaciele wszclkiéy spokoyności, i bezpieczeństwa publicznego.
— Jakto ci dzicy? zapytał Kapelan ze drżeniem.
— Gorsi od dzikich, szkodliwi równie iak powietrze i ogień, zawołał Lawton, marszcząc gęste brwi swoie, ludzie którzy pod maską patryotyzmu, rozsiewaią wszędzie postrach i spustoszenie, którzy nad żądzę rabunków, innego celu nie maią, i przy których Indyanie, znani z okrucieństw swoich, dzikiemi ledwie że się nazwać mogą: poczwary te, co przybrawszy wolność i równość, za hasło występków swoich, rozrywaią wnętrzności ziemi naszéy; łotry iedném słowem, których oprawcami zowią.
— Słyszałem o nich mówiących, w naszym wojsku, lecz zawsze ich brałem za włóczęgów Indyiskich.
— Indyanie mimo całéy srogości swéy, zachowali przynaymniéy cechę, że są ludźmi.
Wkrótce obydwa przybyli z sobą do oddziału, i Hollister z wielkiém zadziwieniem uyrzał czarną postać, wziętą przez siebie za szatana, zamienioną teraz w Xiędza kościoła Anglikańskiego. Lawton rozkazał Hollisterowi, aby wziąwszy ze trzech dragonów, sprowadził kilka podwód ze wsi ościennéy, i na nich ocalone niektóre sprzęty do Cztero-Kątów sprowadził. Sam zaś z trzema innemi żołnierzami, posadziwszy Kapelana na iednym zbywaiącym koniu, stanął w oberży Betty Flanagan, właśnie kiedy śniadanie zaczynać się miało.
Co tylko krokiem na próg domu stanął, dragon, który swego konia okrytego pianą, i kurzem, przy bramie uwiązał, oddał mu depesze od Maiora Dunwoodi. Natychmiast te rozpieczętowawszy czytać zaczął co następuie:

“MOY KOCHANY LAWTONIE!”

“Washington zalecił mi, iżby cała familia Warthona przeprowadzoną została do obozu w Fiskhill, gdzie przez Sąd woienny, w sprawie Kapitana Warthon wysłuchaną bydź ma. Familia Henryka miéć będzie wolność z nim się widywania. Niema iednak potrzeby, abyś iéy miał wspominać o tym rozkazie, i owszem zachoway przyzwoite względy, o ile obecne położenie wymaga. Straż, którą im wyznaczysz, uważaną będzie iako do ich bezpieczeństwa dodana.
Skoro Warthonowie wyiadą, opuścisz zaraz Cztero-Kąty, i ze swym pułkiem połączyć się zechcesz. Mam nadzieię iż nieopóźnisz swego wyiazdu, tém więcéy, że nadeszłe posiłki Anglikom, wylądowały w Hudson, i iak zapewniaią, Sir Henryk Klinton, zdatnemu Officerowi miał dowództwo nad niemi powierzyć. Wszystkie rapporta służbowe, przesyłane odtąd będą kommendantowi w Peeskiehl zastepuiącego tymczasowo Pułkownika Syngleton, który prezydować ma w Sądzie woiennym, zwołanym na biednego Henryka Warthon. Wydano znowu nowe rozkazy do powieszenia Harweya Bircha, bez żadnego odwoływania się, gdzie tylko schwytanym zostanie. Żegnam cię Kapitanie, pośpieszay do nas iak możesz nayprędzéy.

Twóy przyiaciel
“Peyton Dunwoodi.”

Każden domyśli się łatwo, z iakiém uczuciem Lawton od tak dawna na swéy konsystencyi znudzony, poruczone sobie zlecenia wypełnił. Stosownie do karty wymiany, oddał Kapelanowi jeńców Angielskich, i natychmiast ich przy sobie wyprawił. Ciężka landara wytoczoną, na nowo została ze stayni, upakowano w nią potrzebnieysze rzeczy ocalone od pożaru, i W godzinę P. Warthon wraz z swą bratową, i dwiema córkami, gotów iuż był do podróży; Katy z Cezarem zabrała mieysce na wypełzłym axamitnym koźle, i za kilka minut pod strażą czterech dragonów, oraz z pewną liczbą rannych Amerykańskich, którzy do lazaretu odprowadzeni bydź mieli, wyruszono w zamierzoną drogę.
Dopełniwszy w tym sposobie Lawton, danego sobie rozkazu, wsiadł na konia, i stanąwszy na czele małego oddziału, do mieysca swego przeznaczenia zmierzał. Obok niego na rosłéy chudéy, i włogawéy szkapie, postępował z powagą doktór Sytgreaw; sierżant zaś Hollister, wrraz z Misstressą Flanagan, wybraną zwykłym wózkiem swoim, straż rezerwową składali.
W owéy ieszcze epoce przeieżdzaiąc przez Hrabstwo West-Chester, trzeba było błądzić, iak po labiryncie Dedala: wszędzie mnóstwo dróg, zakrętów, i ścieżek: nigdzie szerokiego gościńca, ani porządnéy oberży nie znano. Ludzie geniuszem, albo raczéy przypadkiem, tworząc te drogi, ograniczali się iedynie na własnéy potrzebie, bez względu, czy o parę mil będą błota do przebycia, lub góry do drapania się po nich. Snadno przeto wyobrazić sobie można, iak wiele na podobnym trakcie uiechać musiano ciężkim powozem, wypakowanym rzeczami, obciążonym sześcią ludźmi, i ciągnionym przez parę tylko koni, które iuż od dawna liczbę lat straciły. Noc ich zaszła, gdy przyiechali do wioski o półtory mili odległéy, w któréy stanąć, i mieścić się iak kto mógł musieli.
Droga i zmiana mieysca miała także wpływ na zdrowie Sary, która iuż w tym dniu otaczaiące ią osoby poznawać zaczęła; lecz za to wpadła w czarną melancholię, ieszcze gorzey krewnych iéy trwożącą, niżeli piérwsze iéy obłąkanie.
W ponurém zamyśleniu, zdawała się ona przypominać sobie, smutne dni zeszłych wypadki, i iakby ocucona z letargu, okropne wydaiąc westchnienia, włosy rwała sobie na głowie, śmierci tylko na pomoc wzywała, a mocą żalu, i boleści ściśnione maiąc serce, ani łzy iednéy uronić nie mogła, któraby iéy ulżyć miała.
Nazaiutrz rano podróżni nasi, rozdzielili się z sobą. Kapitan Syngleton, z wdzięcznością i smutkiem opuszczał familię Warthona, któréy niemogąc inaczéy wywiązać się z uczuć swoich, widząc cierpiącą Sarę, będąc świadkiem iak niegodnie zdradzoną została, zemścić się nad sprawcą iéy losu zaprzysiągł. Wyiechał nakoniec do głównéy kwatery oyca swego, w któréy czekać miał na zupełne swe wyzdrowienie. Rannych przewieziono do szpitali woyskowych w Peekshill, a familia Warthona eskortowana przez straż sobie dodaną, iechała prosto na mieysce, gdzie uwięziony Henryk czekał wyroku, któryby los iego rozwiązał.
Okolice położone między Hudson, a cieśniną czyli odnogą Długo-Islandzką, przez całe pierwsze czterdzieści mil, są iedynie pasmem gór i wąwozów. Przeiechawszy dopiero tę przestrzeń kraiu, góry zaczynała się zmniejszać, i o parę mil giną w naypięknieyszéy równinie Konnektikut; wybrzeża iednak Hudsonu naieżone skałami, zachowuią wszędzie swą dzikość, która urozmaicaiąc widoki, czyni to mieysce iednem z naypięknieyszych obrazów natury. Cały łańcuch gór, stanowił granicę neutralnego okręgu. Woyska królewskie zaymowały go z południowéy strony, i otworzyły sobie wolną na rzece Hudson żeglugę, lecz za to Amerykanie byli panami naylepszych stanowisk, i całego środka kraiu.
Familia Pana Warthona, iuż tylko iednę miała górę do przebycia, ale naybardziéy skalistą, ze wszystkich iakie pominęli w swéy podróży.
Doieżdzaiąc do niéy, Cezar wcześnie iuż nie oszczędzał bicza na wlokące się żółwim krokiem konie, i sądził że powtarzaiąc to skuteczne na lenistwo i ociężałość lekarstwo, wgramolić się na wierzchołek góry potrafi. Lecz ćwierć drogi uiechał, gdy częstém poganianiem zmordował sobie rękę, powóz coraz bardziéy nadół opuszczać się zaczął, nareszcie pegazy ustały. Dwóch dragonów oddzielili się za wyszukaniem koni, i wkrótce dwa z sobą przyprowadzili, które niepytaiąc się o pozwolenie właściciela, w pobliskim folwarku zabrali.
Dzięki téy pomocy, nowa arka przymierza wyciągnioną została, lecz droga pod górę, tak była przykra, iż iak tylko bydź mogło naywolniéy iechać musiano. Franciszka dla ulżenia ciężaru, iakotéż dla użycia świeżego powietrza wysiadła z powozu. Katy opuściła także towarzystwo Cezara, i obydwie wolnym idąc krokiem, zostawili opodał iadących za sobą.
— W iakich też to czasach żyiemy Panno Franciszko! rzekła Katy: od czasu iakem spostrzegła krwawe słupy na niebie, pewną byłam, iż iakie wielkie nieszczęście nastąpi.
— Zapewne, że wiele krwi rozlało się na ziemi, odpowiedziała Franciszka; lecz trudno temu wierzyć, iżbyś ślady iéy mogła widzieć na niebie.
— Sto świadków na to postawię Panno Franciszko! przez kilka dni nad zachodem słońca w dzień, uważałam to osobliwsze zjawisko. Zresztą nie widzianoże ludzi zbroynych biiących się w obłokach, rokiem przed woyną? albo na dwa dni przed bitwą, pod Białemi Równinami, czyźeśmy nie słyszeli huku, iakby gdzie z armat strzelano? oh! Panno Franciszko! nigdy nic dobrego przynieść nie może, ta woyna.
— Nie wiem co na przyszłość przyniesie; lecz iak dotąd wypadki, na które patrzęmy, i których staliśmy sic ofiarami, nader są smutne.
— Żeby to ieszcze wiedzieć można z pewnością, za co się tak naród zbuntował! Jedni mówią, że Król chciał zachować dla swéy familii herbatę, którą za opłatą wprowadzaią do Anglii. Drudzy, że miał zabrać maiątki wszystkim rzemieślnikom i służącym, na rzecz swoią, co iak mi się zdaie nie byłoby słusznie, odbierać to komu, co kto sobie potem czoła zarobił. Co do mnie, Skinner naylepiéy uporządkował moie fundusze. Ale słyszałam i to także, iż Washington chce sam ogłosić sic Królem, i czemuby téż z tego wszystkiego wierzyć można?
— Niczemu Katy: bo to wszystko iest nayrzetelnieyszą bayką. Nie wchodzę w przyczyny woyny, lecz zdaie mi się iż to przeciwko naturze, aby kray nasz zostawać miał pod panowaniem tak odległego państwa, iakiém iest Angliia.
— Nieraz właśnie o tém słyszałam, mówiącego Harweya, ze swym oycem, który iuż teraz w grobie spoczywa, rzekła Raty głos zmieniaiąc, dość często przysłuchałam się ich rozmowie; ale Harwey niestały, iak wiatr, nie wiedziéć zkąd przyszedł, i gdzie się podział.
— Różne o nim chodzą pogłoski, którym wierzyć trudno, a zaprzeczyć nie można, rzekła Franciszka wpatruiąc się w nia, iakby po niéy dokładnieyszego wymagała objaśnienia.
— Ach to wszystko fałsze! zawołała Katy: sierżant Hollister głosi te wieści, co sam sobie utworzył: Harwey niema żadnego związku z Belzebubem, bo pewnie gdyby mu zaprzedał swą duszę, kazałby sobie lepiéy za nią zapłacić.
— Nic oto go posądzam, rzekła Franciszka z uśmiechem, ale czy tylko nie zaprzedał sic iakiemu Xiążęciu ziemskiemu, który wprawdzie łagodny i wspaniały, za nadto przywiązał się do dochodów swoich, aby chciał bydź dla naszego kraiu sprawiedliwym.
— Królowi Angielskiemu! dobrze więc Panno Franciszko, taką rzeczą to i brat iéy zostaiący teraz w więzieniu, iest także w służbie Króla Jerzego?
— Prawda, ale służy otwarcie, nie zaś potaiemnie.
— Z tém wszystkiém mówią o nim, iż ma bydź szpiegiem.
— To potwarz! zawołała Franciszka rumieniąc się z oburzenia: móy brat nie podiąłby się tak podłego rzemiosła; ani charakter duszy, ani osobiste widoki, skłonićby go nie mogły do téy niesławy.
— Oh! nie potrzeba, iak Harwey mało na te widoki zważał; dla tego pewna iestem, że gdyby przyszło do ścisłego rachunku, Król Jerzy okazałby się iego dłużnikiem.
— Przyznaiesz więc, iż miał swe zwiąski z woyskiem Angielskiém? szczerze powiem iż był czas, gdziem sama podobnie o nim myślała.
— Móy Boże! Panno Franciszko, Harwey to osobliwszy człowiek, na którym żadnéy rachuby oprzeć nie można: przez dziewięć lat mieszkałam w domu iego oyca, nigdy go iednak wyrozumieć nie mogłam, co robi, ani co myśli, w dzień gdy Burgoniia została wziętą, przybiegł on cały zadyszany, i zamknął się ze swym oycem. Długo z sobą mówili, lecz tak cicho i niewyraźnie, żem ledwie kilka słów dosłyszała, z których sam Salamon nie domyśliłby się, czy z tego byli kontenci, lub zmartwieni. Drugą razą kiedy ów Generał Angielski..... móy Boże! zapomniałam iego nazwiska; ten co to powieszonym został.
— Andrzey? rzekła Franciszka z westchnieniem.
— Tak Andrzey. Skoro stary Birch dowiedział się, iż go powieszono blisko Tapuan, myślałam że zmysły postradał: nie spał po nocach, wzdychał, i iak trup chodził, aż do powrotu Harweya; któż zatem mógłby ich przeniknąć, czy w duszy roialistom, czyli téż republikanom sprzyiali?
Miss Warthon nie odpowiedziała słowa, linie Andrzeia przypomniało iéy smutne położenie, w iakiém brat iéy zostawał, a chociaż los iego zdawał się bydź wątpliwym, nadzieia iednak, ten dar niebieski, któremu świat zwykł stawiać ołtarze, ożywiał złote Franciszki marzenia. Z towarzyszką swoią, stanęła nakoniec na wierzchołku góry, zkąd oko wędrowca w naypięknieyszych gubiło się równinach. Na przeciw niéy po prawéy stronie wznosiła się wyższa ieszcze piaszczysta, i urwiskami skał natężona góra, do któréy trudno nawet było sądzić, aby tam stopa ludzka wedrzeć się kiedy miała, tém więcéy iż cała powierzchnia tego olbrzyma natury, i kilka drzew karłowatych, po nim rosnących, zdawały się uprzedzać o iego samotności i nędzy.
Zmordowana Franciszka, tak przykrą przechadzką, chcąc odpocząć sobie, i na powóz zaczekać, spostrzegła iedną razą na iéy szczycie, błyszczące się małe światełko, które iak się wkrótce przekonała, było skutkiem odbicia się słonecznych promieni, od okna niezgrabnie zbudowanego domu, i tak dobrze pomiędzy dwóma rozłomaini skał ukrytego, iż bez tego wydarzenia, nie byłaby go nigdy odkryła.
Piérwsze wrażenie zwykle działa na umysł człowieka: zuchwałość mieszkańca tych niedostępnych przepaści, zaięła uwagę Franciszki, którą drugi widok ieszcze bardziéy zadziwił. Na małym poziomie za dziedziniec domu służącym, iakaś postać nieruchoma zdawała się ciągle wpatrywać w powóz Pana Warthona, któren zwolna wyieżdzał na górę. Zrazu sądziła iż cień od szczytu skały, mógł się podobnie iéy wydawać, lecz niedługo postać owa kilka postąpiła kroków, weszła do swego dzikiego ustronia, i iak Franciszka mniemała, miał to bydź Harwey Birch uginaiący się pod ciężarem swoiego kramiku. Jeszcze wyiść z swego zadziwienia nie mogła, czegoby ten osobliwszy człowiek ścigać miał za ich przeznaczeniem, gdy tentent koni, i rozlegaiące się po skałach śpiewanie, dumania iéy przerwały. Zdaleka poznała po mundurze dragonów Wirgińskich, i Dunwoodi, który postępował na ich czele, wkrótce ku niéy pospieszył.
Nie mógł on utaić w swych rysach, pewnéy boiaźni i smutku, wiedząc iż dzień iutrzeyszy stanowił życie, lub śmierć brata téy, którą on kochał, i że sam zniewolony powinnością swoią, sam go na to niebezpieczeństwo wystawił. W kilku słowach oświadczył iéy, iż obiąwszy dowództwo nad eskortą, towarzyszyć maiącą Officerom powołanym na Sąd woienny, spodziewał się przybycia iéy tego wieczora, i że dlatego dwie czy trzy mile, nader mu miłe spotkanie uprzedził.
Franciszka chciała mu odpowiedzieć, słowa na iéy ustach konały, łzy iéy się w oczach zakręciły, lecz szczęściem powóz nadiechał, i od wzaiemnego ich pomieszania uwolnił. Dunwoodi podał rękę Franciszce, pocieszył nadzieią Pana Warthona, Miss Peyton i Sarę. Ta nieszczęśliwa dzikiem spoyrzała na niego weyrzeniem, lecz pytać o przyczynę nie śmieiąc, pożegnał wszystkich uprzeymie, wsiadł na konia, i na drodze ku Fishkil prowadzącą, wraz ich ze swym oddziałem wyprzedził. Wkrótce téż familia Warthona przybyła, i za staraniem Majora, w tymże samym stanęła folwarku, gdzie Kapitan Warthon z naywiększą oczekiwał ich niespokoynością.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.