Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom III/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom III
Rozdział V
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

Żegnam was młodości, i wdzięki!
Niestety! trzebaż by piękność ciała
Jak iedna róża więdniała.
Czyż niema wszechwładnéy ręki?
Coby młody kwiat wspierała,
Młodą dziewicę zachowała?

Grobowiec Cynthii.

Pokóy, w którym leżała nieszczęśliwa Sara, położonym był w iednym pawilonie, łączącym się z korpusem, przez ciemny i długi korytarz. Wiadomość przeto o przybyciu Skinnera i iego bandy, nie doszła tam wcale. Z tém wszystkiém nadzwyczayna w całym domu wrzawa, trwożyć Miss Peyton zaczęła.
— Bardzo się obawiam, rzekła do Franciszki, iżby po naszém odeyściu iaka kłótnia nie zaszła. Niech nas Bóg przynaymniéy od rozlewu krwi obrania!
— Doktor Sytgreaw zdaie się bydź człowiekiem spokoynym; odpowiedziała Franciszka, Kapitan zaś Lawton nie sądzę, aby miał się zapomnieć, aż do.....
Coraz większy rozruch, ieszcze bardziéy zmieszał Miss Peyton, iż przerywaiąc swéy siostrzenicy: zostańże z swoią siostrą, rzekła, ia muszę powrócić do salonu, i starać się uspokoić wzburzone umysły. To mówiąc wyszła, lecz co tylko korytarz minęła, uyrzała że szczyt domu w płomieniach goreie. Przestraszona chciała uwiadomić swą siostrzenice o tym okropnym wypadku, kiedy na korytarzu spotyka się z dragonem, który maiąc sobie zlecone od Kapitana Lawton ratowanie mieszkańców domu, skoro spostrzegł idącą kobietę, porwał ią w swe ręce, i mimo iéy krzyków, i oporu wyniósł za bramę, gdzie Hollister powrócić iéy nie dozwolił. Drugi dragon takąż samę przysługę wyświadczył Panu Warthon, który straciwszy przytomność umysłu, spokoynie dał się prowadzić iak dziecko nic ieszcze nie znaiące na świecie; dwóch zaś innych żołnierzy przenieśli na sofie Kapitana Syngleton, iuź prawie konaiąccgo, i cichemi tylko iękami, daiącego znaki życia. Co do Kapelana, ten naylepiéy myślał o sobie, bo ledwie dano znać że się pali, oknem natychmiast wyskoczył, i niewiadomo w którąby się udał stronę.
Franciszka zostawszy sama z swą siostrą spostrzegła z radością, iż powoli przychodzić do siebie zaczęła, lecz iakże niewymowne było iéy udręczenie, gdy wkrótce poznała, iż iedyna dni iéy wiosennych towarzyszka, wpadła w zupełne zmysłów obłąkanie.
— Jestem więc w niebie, mówiła do niéy Sara, a ty pewnie iesteś iednym z Aniołów, którzy w nim mieszkaią? ach! czuię iak wielkie to iest szczęście dla ziemskiego iestestwa, dla śmiertelnéy nicości moiéy, lecz to trwać długo nie będzie; my się zobaczemy; tak; tak; zobaczemy się.
— Saro! droga siostro! zawołała Franciszka w nayżywszéy boleści, co mówisz? czegóż tak przerażaiącém spoglądasz na mnie weyrzeniem? chceszże dłużéy zakrwawiać me serce? czyż mnie nie poznaiesz?
— Cicho! rzekła Sara, kładąc palce na ustach swoich, nie wzbraniay mu spoczynku; on niedługo póydzie za mną do grobu. Sądziszże, iż dwoie kochanków mogą bydź w iednym grobie? oh! nie!..... nie, nie, ia sama tylko w nim. będę; sama iedynie.
Franciszka łzami rzewnemi zalana, głowę swéy siostry na swém łonie oparła.
— Ty płaczesz piękny Aniole! czyż i niebo samo od smutków nie iest wolne? gdzież Henryk? powinien iuż bydź tutay kiedy go stracono. Ach! przyidą oni, obydwa tu razem. Jakże im miło będzie, połączyć się ze mną w tém wieczném życiu!
Dzikiém i ponurém spoyrzeniem, spoglądała ciągle na wszystkie strony, i ieżeli czasem okiem rzuciła na Franciszkę, to z nieiaką radością, iakby ią poznawała. Jakże podobną iesteś do siostry moiéy, mówiła do niéy, lecz wszystkie Anioły są sobie podobne. Ona nie może bydź tutay! Dunwoodi ieszcze nieżonaty! Miałażeś kiedy męża? kochałażeś bardziéy iednego cudzoziemca, nad brata, siostrę, i oyca swoiego?
Straszliwy odgłos, dał się usłyszyć w tém momencie. Sklepienie domu zapadaiąc się wraz z belkami, spadło na ziemię. Ogień nowe trawiąc żywioły, wzmógł się ieszcze bardziéy, i coraz z dymem w iskrzących kolumnach, ku obłokom się wznosił; raptowne światło cały pokóy oświeciło, i Franciszka skoczywszy do okna, uyrzała z przestrachem, pędzone wiatrem płomienie, wdzieraiące się do ich pokoiu.
— Siostro moia! krzyknęła w rozpaczy, dom się pali! wstaway! ratuymy się!
— Co za wspaniałe światło, rzekła uśmiechaiąc się Sara: niebieska iasność zeszła nakoniec, i dla mnie nieszczęśliwéy.
Franciszka widząc się iuż tak blisko zguby, wybiegła z pokoiu obcéy wzywaiąc pomocy; lecz przechodząc przez korytarz, dym snuiący się po nim kłębami, całkiem ią ogarnął, i iuż upaść miała, gdy się uczuła bydź uchwyconą olbrzyma rękami. Wyniesiona na podwórze, poznała w wybawcy swoim Lawtona, a słuchaiąc iedynie głosu serca swoiego, zawołała w rozpaczy: Siostra moia! ratuy mą siostrę. I padła bez duszy na ziemię.
Lawton, iak drugi Eneasz, porwał ią na swe barki, i odniósł aż ku bramie, gdzie złożywszy drogi swóy ciężar na łono strapionéy Miss Peyton, sam ku goreiącemu domowi pośpieszył. Pierwsze piętro całkiem iuż było spłonęło, zarzące głownie wiatr na wszytkie rozrzucał strony, i dym czarnemi chmurami dolne napełniał pokoje, których tleiące sufity, i poprzepalane belki, doszczętną groziły ruiną. Sam nieustraszony Lawton nieco się zastanowił, nim wpadł do domu maiącego co chwila, obrócić się w perzynę. Przechodząc przez sień ciemną dymem zawaloną, napotkał człowieka upadaiącego pod ciężarem drugiéy osoby, którą niósł na plecach, a którą iak się zdawało ratować chciał. Mieysce, ludzkość, czas zresztą tak nagły, usunął zapytania; silny Kapitan uchwycił obydwóch w swe ręce, i wyniósł na podwórze, gdzie poznał Sytgreawa, obciążonego trupem iednego z bandy napastników.
— Czyś rozum stracił Sytgreawie? zawołał rozgniewany Lawton; mógłżeś się sam narażać dla tego łotra, który tysiąc razy na śmierć zasłużył.
— Chociaż łotr, nie przestał dla tego bydź człowiekiem, któremu z powołania moiego pomoc winienem, odpowiedział doktor, ocieraiąc sobie pot z czoła, i wpatruiąc się z żalem, w trupa rozciągnionego na ziemi. Znalazłem tego nieszczęśliwego wśrzód ciemności i dymu, iego ięki zapewniały mnie, iż go duch żywotny ieszcze nie opuścił, i że iak sądziłem uratowanymbydź może; lecz teraz przekonywam się, iż musiał poledz z twéy ręki Lawtonie! mimo to żem cię tyle razy prosił, abyś miał wzgląd na ludzi, i ich uleczenie nauce naśzéy zostawił. Powiedzże mi, iakże ich wielu padło podobnie?
W tém zapytaniu podniósł swe oczy, ciągle na ciało zabitego zwrócone, i z wielkiém zadziwieniem swoiém, nie uyrzał Kapitana obok siebie. Lawton albowiem uwolniony z podwóynego ciężaru, tknięty proźbami siostry, i stanem nieszczęśliwcy Sary Warthon, pobiegł na nowo ku dopalaiącemu się domowi, iżby wyrwał z płomieni ofiarę wiarołomnéy miłości; lecz zaledwie mógł iuż do drzwi przystąpić, tak ogień wszystkie prawie części domu pochłonął, i gdy iuź tracić zaczął nadzieię, szlachetnych zamiarów swoich, wśród bałwanów dymu i sypiących się z wierzchu iskier, uyrzał człowieka, niosącego na rękach przedmiot iego troskliwości i żalu. Płomienie w tym momencie wszystkiemi oknami buchnęły, i z okropnym trzaskiem zawalił się gmach cały, w stosach tylko gruzów zostawiaiąc dawnéy świetności swéy ślady.
— Bogu niech będą dzięki! zawołał wybawca Sary zatrzymuiąc się na dworze, dla wypocznienia sobie po tak strasznéy przeprawie: iakaż śmierć sroga, biedną tę istotę czekała?
Głos ten zdawał się bydź znaiomym Lawtonowi, spoyrzał w tę stronę, gdzie go usłyszał, i w mieyscu znalezienia którego ze swych dragonów, poznał Kramarza.
— Ah! krzyknął, tyżeś to Birchu, w tym ludzkości obrazie. Ścigasz mnie iakby iakie widmo.
— Kapitanie Lawton! odpowiedział Harwey, iestem w twym ręku, bierz mnie teraz, i krwią moią nasyć swą zemstę; wszak widzisz że nie mam siły do ucieczki, ani środków do obrony.
— Oyczyzna moia droższą mi iest jak życie, rzekł kapitan, dla tego iednak że iest wolną, że żadną nie splamiona zbrodnią, nie wymaga po synach swoich, iżby dla niey wyrzec się mieli honoru i wdzięczności. Idź, uciekay ztąd, bo gdyby cię spostrzegł który z dragonów moich, ratować cię nie byłoby w méy mocy.
— Niech ci niebo nagrodzi, kiedy wspaniałością zwyciężasz nieprzyjaciół swoich! zawołał Birch ściskając go za rękę, iakby mu chciał dać uczuć, iż mimo szczupłości ciała, nie ustępował mu w sile.
— Jeszcze moment, rzekł Lawton: icdno słowo; iestżeś tem, czém się bydź zdaiesz? miałżebyś w rzeczy saméy zostać.....
— Szpiegiem woysk królewskich, przerwał Birch odwracaiąc się od niego.
— Idź więc nikczemny! zawołał Kapitan odpychaiąc go od siebie; spiesz się, uciekay! Podła tylko chciwość, albo niegodna ku swym rodakom niechęć, mogła zaślepić tak szlachetną duszę.
Resztę pozostałych szczątków domu, niszczące płomienie, przyświecały w około swą łuną: z tém wszystkiém ledwie Lawton wyrzekł te słowa, Harwey Birch zniknął mu z oczu w ciemnościach nocy, panuiącéy zdaleka.
Przecz cały czas Sara spoglądaiąc na ogień z tém samém ukontentowaniem, z iakiém dziecko robi sobie z niego igraszkę, zrywała się czasami, iakby rzucić się w płomienie chciała! Lawton odniosł ią na rękach do stroskanéy iéy familii, któréy wśród tylu nieszczęść łzy pociechy i wdzięczności wycisnął.
W całém tém zdarzeniu trzech tylko zbóyców życie utraciło; pierwszy którego Lawton swą ręką zabił, drugi poległ od dragona, trzeci iak się zdaie, nie mogąc się dość łupieztwem swoiém nasycić, za nadto długo dowierzał, i spadaiącemi z góry belkami przygniecionym został. Inni naśladując swego wodza, tyłem domu uciekli, i w pobliskim ukryli się lesie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.