Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom III/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom III
Rozdział I
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SZPIEG.
ROZDZIAŁ I.

Pochlebiay, chwal iéy wdzięki, i powaby ciała,
A choćby druga, płeć swą, iak murzynka miała,
Wychwalay, do niebianki porównay iéy białość,
Męzczyzna w swéy wymowie powinien miéć śmiałość
Każdą ładną kobiétę uiąć słowy dwiema,
A kto tego nie umie, ten rozsądku nie ma.

Dwóch Szlachty Werońskich
Szekspir.

Przywoławszy do siebie Major Dunwoodi Kapitana Lawton, oświadczył mu, iż stósownie do rozkazów Pułkownika Syngleton, pozostać musi w Cztero-Kątach, wraz zdwunastą ludźmi, i sierżantem Hollister, celem dozorowania rannych, iako téż składów woyskowych. Dodał przytém, iż do tych go obowiązków przeznaczaiąc, miał na celu zostawić mu czas do zupełnego wyzdrowienia, po wypadku który wymagał odpoczynku i ciągłéy kuracyi. — Zbytek ten grzeczności i pamięci Majora, nie podobał się w duchu Lawtonowi, wymawiać się zatém zaczął, iż czuie się na siłach do pełnienia czynnéy służby tak dobrze, iak każdy Officer w korpusie; że gdyby przyszło do bitwy, iego dragony zostaiąc pod rozkazami porucznika Masona, nie mieliby ani téy energii, ani tego zaufania iakie ich ożywiało, kiedy on sam im dowodził; lecz Major żadnémi uwagami przekonać się nie dał, i Kapitan musiał poprzestać na oświadczeniach tyle mu przyiemnych, o ile mu to okazać wypadało.
Wprawdzie Dunwoodi, sprawiedliwe nad innemi oddaiąc Lawtonowi piérwszeństwo, miał przy tém swe ważne powody do zostawienia go w Cztero-Kątach. Potaiemne zwierzenie się Kramarza, mocno zaymowało ciągle iego myśli, i chociaż nie ściągało się, iak tylko do familii Warthona, choć nie przewidywał iakiegoby rodzaiu niebezpieczeństwa grozić iéy miały, sądził iednak, iż dostateczną znaydzie spokoyności swéy rękoymię, przeznaczaiąc w owe strony Officera, który znany ze swego charakteru i męztwa, naybliższe iego zaufanie posiadał. Polecił zatém Lawtonowi, iżby naymocniéy czuwał nad wszystkiém, coby zaszło w okolicach Szarańcz, i upoważnił go, iżby bez żadnego odwoływania sié działał tak, iak tego okoliczności wymagać będą. Takie wydawszy mu zlecenie, kilkokrotnie ieszcze ie powtórzył, i sam wsiadł na konia w zamierzoną udaiąc się drogę.
Rozkaz wymarszu tak nagle wydany, i dopełniony został, iż doktor Sytgreaw zatrudniony opatrywaniem rannych w tymczasowym lazarecie, w iednym z tylnych budynków urządzonym, nie wiedział bynaymniéy o téy nadzwyczaynéy zmianie. Skoro powrócił, milczenie i panuiąca wszędzie samotność mocno go zdziwiła; tém więcéy, gdy uyrzał Lawtona rozmawiaiącego przededrzwiami, z Betty Flanagan, i zwolna zbliżaiącego się ku sobie.
Kapitan mrucząc pod nosem, odprowadził do sieni Majora, kilka minut przypatrywał się przechodzącym swym szeregom, z któremi rad był się złączyć, i przeklinaiąc losy, co go na taką nieczynność skazały, w momencie gdzieby walczyć z nieprzyiacielem należało, odpowiadał z niechęcią, na zapytania natrętnéy bazarki, względnie ucieczki kramarza, o któréy kronika świegotliwa, nie dostarczyła iéy ieszcze dokładnych wiadomości.
— Powiedz mi, kochany Lawtonie, cóż ma znaczyć to wszystko, gdzież są szyldwachy? gdzie się podzieli Officerowie?
— Wyszli — wyszli z Dunwoodim ku Hudson. Zostaliśmy tu tylko obydwa w charakterze dozorców lazaretowych.
— To bydź nie może! zresztą kontent iestem że Major miał tyle zastanowienia, iż nie kazał rannych przewozić. Ale moia Pani Flanagan, chciéy mi proszę przyrządzić śniadanie, tylko prędko, bo nie mam czasu, czekaią na mnie z trupem, którego dziś ieszcze rozebrać muszę.
— Późno przychodzisz szanowny Doktorze, nic mi w domu nic zostało; iak tylko kilka skór z biednych iałówek moich, którem sobie wychodować chciała.
— Kobieto! zawołał doktor, nie żądam od ciebie, iak żebym mógł się czém posilić, a ty mnie traktuiesz iakby Hottentota?
— Nie znam dotąd w pułku żadnego sierżanta, ani żołnierza, coby się tak nazywał, rzekła Betty mrugając oczyma, com powiedziała to i powtarzam, że nie mam nic na śniadanie, chyba że Pan Doktor każe sobie przysmażyć kawałek skóry z méy Jenny. Przed swoim wymarszem dragony objedli mnie z nogami!
Lawton wmieszał się do ich rozmowy, i zapewnił doktora, że wysłał dwóch ludzi za wyszukaniem żywności, a Sytgreaw widząc, iż trzeba bydź cierpliwym, oświadczył, iż przed śniadaniem póydzie odbydź swoię dyssekcyą.
— A iakiegoż masz swego nieboszczyka co go kraiać myślisz? zapytał poważnie Kapitan.
— Jak to! mógłżeś zapomnieć? tego przecie Szpiega? z ukontentowaniem widzę, rzekł doktor, przypatruiąc się stoiącemu ieszcze rusztowaniu, że Hollister tak sobie postąpił, iakem go nauczył. Kazałem mu żeby dopilnował, aby szubienica nie była za wysoką, przez co się zmienia cała proporcya muszkułów, i cały systemat fizyczny człowieka. Tym sposobem naypiękniéyszy szkielet, iaki się dotąd w północnéy Ameryce znayduie, będzie dziełem méy ręki. Hak wbity w samą miarę, o dwa cale od ziemi; wierzay mi Kapitanie! to będzie cud piękności. Oddawna chciałem się téż przysłużyć czém méy ciotce, u któréy chowałem się w méy młodości; poszlę iéy ten nieporównany szkielet, iako dowód że darmo za mnie w szkołach nie płaciła.
— Co mówisz doktorze Archibaldzie! szkielet chcesz posyłać swéy ciotce?
— Dlaczego nie? człowiek iest to nayszlachetnieysze stworzenie w naturze, a bez kości nie byłoby go wcale na świecie, zwłaszcza téż że budowa każdego z nas, iest do domu podobna, gdzie więcéy na fundamenta, iak na powierzchowne uważamy ozdoby. Lecz gdzież nieboszczyka podzieli?
— Zniknął i on także.
— Jakto zniknął! któż go przecie sprzątnął bez mego pozwolenia?
— Sam Belzebub, odpowiedziała Betty, i ciebie kiedy tak ieszcze porwie Panie Doktorze, mimo wszystkich twych wiadomości, iakie posiadasz.
— Milcz! zawołał Lawton. Z żołnierzami ci tylko takie żarty uchodzą, ale nie z officerem, dla którego ty miéć uszanowanie powinnaś.
— Alboż mnie nie nazwał przed dwoma dniami brudną Betty Flanagan? rzekła bazarka. Téy obrazy, téy moiéy krzywdy, miesiąc mu cały nie zapomnę.
Sytgreaw widząc, iż zawziętą Meduzę trudno byłoby przeprosić, nie spodziewaiąc się od niéy upragnionego śniadania, zawiedziony w przeznaczonym dla ciotki swoiéy darze, postanowił poiechać do Szarańcz, dla przekonania się o zdrowiu Kapitana Syngleton. Lawton obrał się iego towarzyszem, i obydwa w momencie zostawiwszy bazarkę w naywiekszéy furyi, miotaiącą swe złorzeczenia na doktora, w zamierzoną udali się drogę.
Jadąc Kapitan opowiedział doktorowi wszystkie szczegóły ucieczki kramarza. — Doktor zamiast się uspokoić ieszcze się bardziéy rozgniewał, i w swém uniesieniu piorunuiącym często powtarzał głosem: Ten łotr! ten nikczemnik! tak mi zwinąć chorągiewkę. Nakoniec Lawton chcąc go w lepszy wprowadzić humor, do czego innego zwrócił rozmowę.
Wiesz co Archibaldzie, bardzo mi się podobała piosneczka, którąś przed kilkoma dniami zaczął był przy stole, kiedy nas obydwóch zmyślona pobudka, iak iskra elektryczna wzruszyła, i odtąd nie słyszałem iéy iuż więcéy. Czyż nie przypominasz sobie? Galliusz naywięcéy się tam w niéy popisuie.
— Pamiętam i spodziewam się że każdemu, kto tylko umie cenić talenta, podobać się musi. Ale iak to wiesz kochany Lawtonie, przy stole często się zdarza, że wino umysł zawraca, płaskie przeto koncepta zaymuią mieysce nayszczytnieyszych myśli, a smak dobry i nauki, nie mogą bydź wówczas zdrowym rozsądkiem obięte.
— Lecz twoia oda, równie była uczona iak lekka i dowcipna.
— Oda! nie iest to właściwe nazwisko tego rodzaiu poezyi. Wolałem raczéy piosnkę moią, nazwać balladą klassyczną.
— Z piérwszéy tylko strofy, którą słyszałem nie mogłem naznaczyć, do iakiego rzędu poezyi pieśń twoia należy.
Doktor nic nie odpowiedział, tylko kilkakrotnie odkaszlnął, iak często robią śpiewacy, którzy głosowi swemu chcą nadać pewną moc i czucie. Kapitan zwrócił na niego swe wielkie czarne oczy, i przybierając na siebie postać uczonego znawcy, rzekł:
— Oddaleni tu iesteśmy od zgiełku świata, doktorze Archibaldzie, dla czegóż nie chcesz zaśpiewać mi swéy klassycznéy ballady, może téż i ia nabiorę chęci do rymowania, a kto wie czy i głosem Syreny nie zanucę.
— Ah móy drogi Lawtonie, żebyś tak nabrał chęci do słuchania mych przestróg, nadewszystko téż, com ci iuż tyle razy mówił, o użyciu pałasza, przez co staiesz się przyczyną, że.......
— Day o tém teraz pokóy doktorze! lepiéy zaśpieway wieszcze swe pienia, na cześć tym Muzom, co w tém przecudném mieyscu zdaią się mieć siedlisko swoie, gdzie nas nikt nie słyszy nad te skały, które iak widzisz po lewéy stronie pasmem się ciągną.
Zniewolony temi prośbami, równie iak zarozumiały o swym głosie, i piosnce, któréy sam nutę i słowa ułożył, nie będąc muzykiem, ani poetą, Sytgreaw zdiął swe okulary, starannie szkło przetarł, poprawił matematycznie swą perukę, i kilkakrotnie prześpiewawszy różne preludya, dla umiarkowania głosu w melodyi swoiéy, następuiącą zaczął piosnkę:

Jeśli miłości czuiąc zapały,
Egle twe serce przeszyte zostanie,
Jeśli grot zwycięzkiéy strzały,
Utkwi w zadanéy ci ranie;
To złe, co o litość woła,
Galliusz uleczyć nie zdoła.
Nie trwoź się iednak me życie!
Niech cię ta boleść nie zraża,
Bo złe co cię zatrważa,
Nagrodzi ci się sowicie,
Gdy to, co o litość woła
Hymen uleczyć zdoła. —
Jeśli wypełniasz co ci wskazuie.......

— Stóy! zawołał Lawton. Zdaie mi się, żem iakiś głos usłyszał pomiędzy zaroślami, pokrywaiącemi te skały.
— To echo.
Jeśli wypełnisz.......
— Cicho i słuchaymy! Zatrzymali swe konie i w tym momencie kamień, miernéy wielkości spadł z góry przed Lawtonem.
— Chcą nas tu zakamienować doktorze!
— Nie takich to kamieni na nas potrzeba; w dawnych czasach takiemi kamykami z procy rzucano, a dla tego choć ludzie, nierównie byli silnieysi iak teraz, nie wiele one iednak szkodziły.
— Lecz powiedzże sam doktorze, iż podobne przywitanie wcale nie zapowiada, żeby nam tu szczególnie radzi byli.
— Oglądam się na wszystkie strony, czy nie uyrzę kogo, ale oprócz nas dwóch żadnéy tu duszy żyiącéy nie widać. To niepodobna, wierzay mi Kapitanie, ów kamień musi bydź meteorem, który się często zdarza w naturze.
— Cały móy oddział mógłby się schować w te zarośla, iakiemi są skały pokryte, a nikłby go nie spostrzegł, rzekł Kapitan zsiadaiąc z konia i podnosząc kamień: ah! ah! dodał, patrzayże taiemnica się odkrywa. W tymże samym momencie rozwinął kawałek papieru, mocno sznurkiem do kamienia przywiązanego, i czytać zaczął co następuie:
“Kula karabinowa gorsza od kamienia: i skały West-Chester bardziéy są dziś niebezpiecznieysze, niżeli zeszłéy nocy las przy Cztero-Kątach. Jest tam cóś wiecéy, niżeli krzaki i zioła; koń może dobry, ale trudno żeby z nim można, wgramolić się na skały.”
— To prawda, rzekł Lawton, w podobnych okolicach przytomność i męztwo, nie obroni od skrytego mordercy. To mówiąc wsiadł na konia i donośnieyszym zawołał głosem: dziękuię ci po tysiąc razy nieznaioma istoto! korzystać będę z twéy rady i nie zapomnę, że ieżeli można nienawidziéć nieprzyiaciela, mścić się na nim nie należy.
Ledwie skończył, gdy długa wychudła ręka zwiększona pięciu równie wyschłemi palcami, iakby cud Balsazara, pokazała się nad wierzchem zarośli, i w momencie zniknęła.
— Jakież nowe zjawisko! zawołał doktor, podobne fenomena, cóżby znaczyć miały?
— Zagadkę bardzo łatwą do rozwiązania, odpowiedział Kapitan, kładąc bilet do kieszeni; zwyczaynie ktoś sobie pozwolił niewczesnéy igraszki, rozumieiąc, iż mu się uda nastraszyć dwóch Officerów Wirgińskich. Ale szanowny doktorze Archibaldzie! pozwól sobie przypomnieć, żeś miał zamiar przysłużyć się swéy ciotce szkieletem z pewnego poczciwego człowieka?
— Jak to! z tego kramarza! z owego Szpiega, który się nieprzyjacielowi naszemu zaprzedał! spodziewam się żebym ieszcze zaszczyt zrobił takiemu łotrowi, gdybym nikczemne iego szczątki, obrócił na pomnożenie światła w nauce naszéy, tak ważnéy dla sprawy ludzkości.
— Może bydź szpiegiem, może iest nim, rzekł Lawton nieco roztargniony, posiada on iednak duszę niepospolitą, dusze godną mężnego żołnierza, taką zresztą iakąbyś ty sam szanował.
Sytgreaw spoyrzał z podziwieniem na Kapitana, który nie maiąc innego zamiaru, nad chęć sprzeciwiania mu się, przypatrywał się spokoynie po lewéy stronie drogi leżącym skałom, i szczególnie téź zastanawiał się nad iedną bardziéy spadzistą, i wyższą od innych.
— Gdzie koń się wdrapać nie może, tam doyść samemu potrzeba. Pilnuy mego konia doktorze. I dobywszy z olstrów małego swego karabinka, nieczekaiąc odpowiedzi doktora pobiegł ku skale, zkąd chciał rozpoznać pobliższe okolice, i wymiarkować gdzieby zasadzka, naylepsze swe stanowisko miéć mogła. Skała owa do gotyckiéy baszty podobna, niedostępną prawie się zdawała, i Kapitan nie mógł się na nią dostać inaczéy, iak okrążaiąc ią do koła. Połowę ieszcze drogi nie był uszedł, gdy w nieiakiéy odległości spostrzegł schodzącego z drugiéy strony człowieka, w którym od razu poznał Skinnera.
— Zbóyca ów na plecach uzbroiony w fuzyą, nie śmiał się bronić ujrzawszy Kapitana, mierzącego do siebie z karabinka, i uciekać zaczął, chociaż naumyślnie zasadził się był na niego, iżby go mógł zamordować.
— W galop! Sytgreawie! w galop! krzyknął Lawton, ścigaiąc za uciekaiącym po skale.
Chwytay łotra, trzymay go, tylko prędko żeby nam nie umknął.
Doktor nie wiedząc w którą miałby obrócić się stronę, oglądał się wciąż na około siebie, i dopiero po chwili dopatrzywszy na drodze człowieka, zmierzaiącego ku lasowi, puścił się za nim wołaiąc, stóy móy przyiacielu! stóy zaczekay na Kapitana Lawton. Nie pomogło iednak uprzeyme to zaproszenie, i owszem Skinner prędzéy ieszcze przyśpieszył kroku, wyprzedziwszy iuż i tak o kilka stay Sytgreawa, który go na koniu doganiał. Z tém wszystkiém poznał on wkrótce, że usiłowania iego były nadaremne, albowiem do lasu dość ieszcze miał daleko, a z sił iuż był całkiem osłabł; nie mam nic do stracenia pomyślał sobie, obrócił się i nie celuiąc wystrzelił do doktora, lecz szczęściem chybił, i ratował się ucieczką. Z nieustraszoną odwagą, Sytgreaw natarł na niego, i w chwili gdy iuż był pewien swego zwycięztwa, nagle zatrzymać się musiał przed płotem, który pola ogradzał, a przez któren Skinner z niewielką trudnością przeskoczył. Nie chcąc się własnemi siłami mierzyć z nieznaiomym, długo za nim doktor spoglądał, dopóki mu nakoniec w lesie z oczu nie zniknął. Wkrótce też i Lawton zszedłszy ze skały, dopadł swego konia i cwałem przyleciał, połączyć się z towarzyszem swoim.
— Gdzież zawołał ów łotr się podział?
— A co nieprawda Lawtonie, Kapitan dragonów mógłby się lepiéy znaleźć nademnie?
— Gdzież uciekł, w którą stronę?
— Spodziewam się, żem dzielnie placu dotrzymał.
— Zaklinam cię, odpowiedzże mi gdzież iest?
— Gdzie go iuż ścigać nie będziesz: w tym lesie. Z tém wszystkiém przyznay Lawtonie! że trudno lepiéy podobny ogień wstrzymać!
Kapitan widząc iż niepodobna mu będzie dognać swego nieprzyjaciela, spoyrzał na doktora, i mimo gniewu iakim pałał na widok iego, nie mógł się ze śmiechu utrzymać; postać iego zwykle przygarbiona, teraz wyprostowana, kapelusz o kilkanaście kroków rzucony na ziemi, peruka na bok obrócona, okulary zsunięte z oczu, i ledwie że na końcu nosa zaczepione, wszystko to malowało nayżywszy zapał doktora, który zdawał się nadymać ze swego męztwa, iakie niespodziewane się sam po sobie okazał.
— Dla czegożeś pozwolił umknąć temu zbrodniarzowi? zapytał go Lawton żartem, gdybyś go był przynaymniéy zatrzymał, dopókibym ia z moim karabinkiem nie nadbiegł, miałbyś z niego zamianę za kramarza.
— Jakże mu mogłem wzbronić ucieczki? odpowiedział Sytgreaw, pokazuiąc na płot przy którym zatrzymać się musiał. Przeskoczył ten parkan, tak prędko żem się nawet ani za nim obeyrzał, i chociażem go prosił, aby był moment zaczekał na ciebie, słuchać mnie dla tego niechciał.
— Doprawdy!zawołał Lawton z wymuszoném podziwieniem, nie spodziewałem się znowu po nim takiéy niegrzecznosci! ale czemużeś się za nim nie posunął, kiedy płotu tu niema, nawet dwie stopy od ziemi, wierzayże mi, Betty Flanagan na swéy krowie, o zakład sto takich przesunie.
Piérwszy raz doktor, który ani na moment z oka nic spuścił owego mieysca, gdzie mu Skinner uciekł, obrócił się do Kapitana, nie zmieniaiąc iednak swéy postawy.
— Kapitanie Lawton, rzekł, zdaie mi się, ze Betty Flanagan i iéy krowa, nie powinnyby służyć za przykład doktorowi Archibaldowi Sytgreaw. Cóżby z resztą powiedzieli, żeby doktor chirurgii, nogi połamał skacząc po drzewie, którém drogę zatarasowano.
— Takie zatarasowanie nie powinno cię było zatrzymać; przeskoczyłbym ie z całym oddziałem méy kawaleryi, daię ci słowo, że nieraz nacieraiąc na piechotę nierównie większe płoty, rowy, i inne zawady przebyć musiałem.
— Kapitanie John Lawton, rzekł obrażony doktór, zastanów się, że nie iestem ani nauczycielem iazdy w szkole pułkowéy, ani sierżantem zręcznie pokazującym obroty, ani téż młodym roztrzepanym kadetem, ani nawet (nieubliżaiąc wyborowi wysokiéy kommissyi woyskowéy) Kapitanem, niemaiącym innego zatrudnienia, iak tylko bić się, i ścigać nieprzyiacioł swoich. Jestem iedynie biednym przyiacielem nauk, prostym doktorem chirurgii, kandydatem do katedry w uniwersytecie Edynburgskim, naczelnikiem chirurgii w pułku dragonów, nic więcéy, zaręczam ci kapitanie.
— Czy tylko to wszystko prawda: rzekł Lawton do siebie pocichu; gdybym miał z sobą, choć kilku moich dragonów, ten zbrodniarz odebrałby pewnie sprawiedliwą karę, na iaką zasłużył.
Obracaiąc się w tym momencie do swego towarzysza, który zwolna zmierzał na drogę ku Szarańcz prowadzącą:
— Kochany doktorze! ieżeli swe nogi trzymać będziesz tym sposobem iak kolos Rodyiski, zapewne nigdy przez żaden płot nie przeskoczysz. Piersi naprzód, nie opieray się na strzemionach, głowa prosto, śmiało trzymay konia, i mocniéy ściśniy go kolanami.
— Z wszelkiém poszanowaniem doświadczenia twego, Kapitanie Lawton, zdaie mi się, iż powinienembydź gruntownym znawcą działań muszkułów w kolanie, iakotéż we wszystkich częściach ciała ludzkiego: i chociaż nie odebrałem wysokiéy edukacyi, wiadomo mi iednak dobrze, że im szersze fundamenta, tém pewniéysza budowa.
— Co teraz, to się wcale nie dziwię, że zaymuiesz dwiema nogami swemi tyle mieysca, gdzieby sześciu ludzi, bezpiecznie pomieścić się mogło. Przyznam ci się doktorze, że nogi twoie przypominaią mi owe dawne kosy, któremi u starożytnych konie uzbraiano.
To klassyczne porównanie ułagodziło nieco doktora, i wolnieyszym odpowiedział tonem.
— Szanować zawsze należy oyców swych zwyczaie, mimo to, że nie posiadali oni teraźnicyszéy oświaty, a mianowicie téż chirurgii wcale nie znali. Nie wątpię iednak aby Galliusz nie miał leczyć podobnych ran przez kosy zadanych, chociaż w żadnym ze współczesnych autorów naymnieyszéy o tem nie znalazłem wzmianki. Nie wątpię równie, aby użycie takiego rodzaiu broni, nie sprowadzało nader smutnych wypadków, którym zapobiegaiąc ówcześni doktorowie, własném nauczeni doświadczeniem, ważne dzisieyszéy chirurgii zostawili bogactwo.
— Zapewne, rzekł Lawton z powagą uczonego historyka, te nieszczęsne kosy podług świadectwa dawnych kronik, odcinały od razu części ciała ludzkiego, które doktorowie owego wieku spaiać na powrót próbowali, i nie wątpię równie z tobą, aby ich pierwiastkowe działania, użytecznemi się nie okazywały.
— Jak to! zawołał Sytgreaw, połączyć obydwie części ciała ludzkiego od siebie odcięte, i uczynić ie zdolne do odbywania żywotnych funkcyi!
— Nie tylko to, ale nawet do służby woyskowéy.
— Niepodobna, kochany Kapitanie! to bydź nigdy nic może! wszystkie usiłowania sztuki, przyrodzonego rzeczy porządku nie zmienią, i gdyby ci naprzykład przyszło przypadkiem część iaką ciała utracić, cała natura musiałaby się przeistoczyć w tobie, w działalności krwi saméy, w systemie nerwowym, w naysubtelnieyszych muszkutach, w wnętrznościach, a co naygorsza że.......
— Dość tego, dość! doktorze Sytgreaw, przekonałeś mnie zupełnie. Bądź pewien że naymnieyszéy nie mam chęci ani sam, ani nikomu nie życzę podobnego doświadczenia.
— Prawda, kochany Lawtonie, że takiéy rzeczy trudno sobie życzyć, iednakże nie uwierzysz iaką radość i ukontentowanie sprawia, kiedy można wyprowadzić z rany, za pomocą światła naszéy nauki.
— Jak mi się zdaie żadnego.
— Cóż więc uważasz nayprzyiemnieyszego dla siebie w życiu? zapytał doktór, którego rozmowa tego rodzaiu w lepszy humor wprowadzać zaczęła.
— Przyznam się, że na takie zapytanie od razu odpowiedzieć nie umiem.
— Ach nie uwierzysz, iest to uyrzeć...... nie...... uczuć cierpienie z rany, zwolna łagodzące się światłem nauki naszéy. Pamiętam ze w młodości méy złamałem sobie palec u lewéy ręki, i sam się leczyć przedsięwziąłem. Małe to doświadczenie, nie wiele mnie bólu kosztowało, a i dziś ieszcze, kochany Lawtonie! z uniesieniem przypominam sobie, iakiego doznałem uczucia, gdy mi się obydwie kości zrastać zaczynały, i gdy mogłem porównywać cudowne dzieła sztuki, z nadanym natury biegiem. Nigdy odtąd wżyciu równéy przyjemności nie miałem, i zapewne byłaby większą, gdyby szło o iaką cześć ważniejszą, naprzykład ręki, lub nogi.
— Albo karku, dodał Kapitan, i przybywając do domu Warthona, rozmowę swą skończyć musieli. Nikt ku nim nie wyszedł, nikt się nie pokazał, aby o przyieździe oznaymił, i Kapitan udawszy się do salonu, zatrzymał się we drzwiach niespodziewaną sceną zdziwiony. Pułkownik Welmer sam na sam z Sarą siedział na sofie, twarzą ku niéy obrócony, i tak dalece oboie sobą się zachwycili, że ani iedno, ani drugie nie spostrzegło, kiedy dway obcy świadkowie do nich weszli. Kapitan domyśliwszy się, co było przedmiotem ich rozmowy, nie będąc przez nich widzianym, chciał się cofnąć w tym momencie, lecz doktor nie tyle delikatny, popchnął go naprzód, wyprzedził, zbliżył się, albo bardziéy przybiegł do sofy, i nie ukłoniwszy się, porwał za rękę Pułkownika Welmer.
— Wielki Boże! zawołał; puls prędki, nieregularny, twarz cała iak w ogniu, oczy czerwone, symptomata febry, którym natychmiast zapobiedz potrzeba.
Przyzwyczaiony w obozie, przyśpieszać swą pomoc, dobył zaraz z kieszeni pugilares, i iuż był lancet trzymał w reku, gdy Welmer wstawszy z sofy, wyniosłym rzekł do niego tonem.
— Mości Panie! symptomata iakie we mnie znayduiesz, są skutkiem gorąca będącego w tym pokoiu; pomoc iego zupełnie nie iest mi potrzebną, bo nigdy nie miałem się lepiéy, i nie byłem szczęśliwszy iak w téy chwili.
Kończąc to słowa, spoyrzał na Sarę, któréy różane lica, żywym okryły się szkarłatem. Że zaś Sytgreaw miał wzrok bardzo krótki i do tego uniesiony zapałem, nie wątpił, iż w towarzystwie Pułkownika, znaydzie swoiego pacyenta.
— Jakże Pańska ręka? zapytał, dobrze byłoby, żebyś Kapitanie Warthon pozwolił opatrzyć ią sobie, bo brak starania i zaniedbanie naywiecéy szkodzi zdrowiu, którego nigdy dosyć szacować nie można.
— Bardzo przepraszam, że teraz służyć mu nie mogę, odpowiedziała Sara wstaiąc z swego mieysca, nadzwyczayne gorąco w tym pokoiu, znagla mnie iż wyiść ztąd muszę.
Nietrudno było podeyść poczciwego, i trochę nieokrzesanego doktora: lecz co Kapitan Lawton, nie miał krótkiego wzroku, ani téż się nie zapominał iak doktor; niebezpiecznym przeto zdawał się bydź świadkiem, i czuiąc to Sara, nie śmiała wprawdzie odezwać się do niego, lecz przechodząc ukłoniła mu się grzecznie, iakby go przez to prosić chciała, iżby spotkania tego iakie widział, nie rozgłaszał przed światem.
Doktor zaś Sytgreaw nieukontentowany z przyięcia Welmera, pożegnał go, i udał się do pokoiu Syngletona, gdzie i Lawton pośpieszył, unikaiąc towarzystwa, i rozmowy z Pułkownikiem Angielskim.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.