Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom II/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom II
Rozdział VIII
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1829
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.

O ty słońce, co blaskiem twych promieni czystych,
Wzywasz mą przyiaciołkę, wpośrzód pól cienistych.
Rozpędź mgły — roziaśń niebo światłością przestroną,
I sprowadź w me objęcia moię ulubioną,
Ah wypędź z twego serca, te okropne smutki,
Niestety! moich działań iakież będą skutki,
Uciekać niebezpiecznie, lecz ten kto zostaie
Jeszcze większe zuchwalstwo popełniać się zdaie.

Pieśń Lapońska.

Podczas kiedy towarzysze Majora w głębokim śnie zapominali o trudach, i niebezpieczeństwach do powołania swego przywiązanych, on sam tylko ani na chwilę wolnego nie miał spoczynku, i ledwie pierwsze porannéy iutrzenki zeszły promienia, wstał z łóżka bardziéy ieszcze znużony, niżeli nim był spać idąc. Sądząc przeto że na świeżém powietrzu znaydzie ulgę swoiego niewczasu, wyszedł z głównéy kwatery, na rozległe błonia, po za miasteczkiem leżące. Przechodząc właśnie około folwarku, gdzie stał oddział Lawtona, szyldwach tylko stoiący przed bramą broń przed nim zaprezentował; zresztą wszystko ieszcze w głuchym zostawało spoczynku. Że iedynie dla zdrowia przeyść się postanowił, szedł zatem bez celu, zwolna, samotny, ponurym oddany marzeniom, których ile wiedzieć można, głównym było przedmiotem smutne położenie Henryka Warthon, w iakiém się od momentu swego uwięzienia znaydował. Nie powątpiewał on, aby zamiary iego przyiaciela w nawiedzeniu swéy familii, zupełnie bydź czyste nie miały. Lecz któż mógł zaręczyć, iż sąd woienny złożony z Officerów, którym Henryk nie był znany, dzielić tę samą opiniią będzie? to właśnie co mu naywięcéy niepewném bydź się zdawało, i nad czém tém mocniéy cierpiał, im bardziéy w zgubie brata, wszystkie swe nadzieie połączenia się z siostrą, za stracone widział. Od kilku dni wysłał on był pewnego Officera do Pułkownika Syngleton, dowodzącego przedniemi strażami woyska. Szanowny ten weteran, pełen odwagi i zasług, był oycem młodego Kapitana, leżącego podówczas w Szarańczach, i kochał Dunwoodiego, iak własnego syna. Jemu to naypiérwéy doniósł Major, o wzięciu Kapitana Angielskiego, towarzyszących do tego okolicznościach, i swoie W téy mierze przesłał mu uwagi, w których niewinność Henryka Warthon usprawiedliwić chciał. Co moment spodziewał się odpowiedzi, i im bliższą była ta chwila w któréy miał ią otrzymać, tém mocniéy niespokoyność iego się zwiększała, i drżał cały na samo wspomnienie, aby powinność iego, nie kazała iemu samemu stawić przyiaciela swego przed trybunałem woyskowym, któren sądząc podług czynów, mógł go na śmierć sromotną skazać.
Tak przykrym myślom oddany, nie spostrzegł się, kiedy wszedłszy do lasu stanął przed skałą, przy któréy Skinner wraz z swoią bandą zeszłéy nocy stanowisko założył. Nie maiąc zamiaru, ani potrzeby drapać się po niéy, chciał wracać nazad do swéy kwatery, gdy w tém usłyszał głos wołaiący na siebie:
— Stóy, albo zginiesz!
Zdziwiony Dunwoodi, zwrócił oczy w tę stronę zkąd te wychodziły słowa, i uyrzał na urwisku skały, o kilka kroków od siebie człowieka trzymaiącego w ręku strzelbę, prosto ku sobie zwróconą. Dzień iuż dobrze przyświecał, i za iego pomocą można było rozróżnić nastręczaiące się pod oko przedmioty; iakież więc musiało bydź zdumienie Majora, gdy w nieznaiomym poznał Kramarza, którego sądził bydź ściśle strzeżonym w oberży Betty Flanagan. Nie wyszedłszy z domu z inną bronią, iak tylko z pałaszem, uczuł on w tym momencie niebezpieczeństwo położenia swego. Nieugięty iednak w męztwie swém, łaski nie żądał, uciekać nie myślał. Obróciwszy się piérsiami ku nieprzyiacielowi swemu: ieżeli, rzekł, chcesz mnie zamordować, strzelay, gdyż ci się żywym nie poddam.
— Nie, Majorze Dunwoodi! odpowiedział Birch, niechcę nastawać na twe życie, ani na wolność twoię.
— I czegóż więc chcesz odemnie taiemniczy duchu? zapytał Dunwoodi, niedowierzaiąc prawie samemu sobie; aby widok ten nie miał bydź utworem iego imaginacyi.
— Twéy dobréy o mnie opinii, odpowiedział Birch z nieiakim zapałem. Chciałbym żeby ludzie dobrze myślący, inaczéy o mnie sądzili niż dotąd.
— Opinija powinna ci bydź oboiętną, rzekł Major z coraz większém zadziwieniem, gdyż zdaiesz się posiadać środki iéy uniknienia.
— Bóg nie opuszcza nigdy sług swoich, których czyny on sam zna naylepiéy. Wczoray zadrżałem przed tobą, byłeś Panem życia moiego: dzisiay twoie iest w moiém ręku, nie nadużyię iednak praw zmiennéy fortuny, ani w szczęściu moiém zemsty szukać nie myślę; wolnym iesteś Majorze Dunwoodi, lecz niedaleko są ludzie, którzy inaczéy obeydą się z tobą. Na co ci się przyda twóy oręż gdy siła przemagać będzie? słuchay rady człowieka, który ci dotąd nic złego nie zrobił, i nigdy w swém życiu szkodzić ci nie będzie; zawsze bądź dobrze uzbroionym, i miéy kilku ludzi przy sobie, kiedy tylko na dalszą przechadzkę wybrać się zechcesz.
— Miałżeś wspólników, którzy ułatwili ucieczkę twoię, i — którzyby równie iak ty wspaniale obeszli się ze mną, gdyby mnie spotkali?
— Nie, nie, zawołał Harwey obłąkanym spoglądaiąc wzrokiem w około siebie; sam iestem iedynie, nikt mnie nie zna tylko Bóg i on.
— Kto on? zapytał Major z mimowolném uczuciem.
— Nikt! odpowiedział Kramarz, z zwykłą swoią krwią zimną, ale równie nie iest obcym dla ciebie. Majorze Dunwoodi, iesteś młody, szczęśliwy, posiadasz miłość osób, które tu ztąd niedaleko są ciebie: ieżeli ich zatem kochasz, ieżeli ich szczęścia pragniesz, im poświęć dni swoie, broń ich, ochraniay od niebezpieczeństwa, iakie ich spotkać może. Bądź ostrożnym, podwóy twe straże i nie mów przed nikim, że ci to Harwey Birch radził: raz ieszcze powtarzam ci, czuway nad tém, co naydrożéy w życiu swoiém cenisz.
Kończąc te słowa wystrzelił na powietrze i broń swą rzucił u nóg Dunwoodiego. I ledwie Major osłupiały z podziwicnia zwrócił się w tę stronę, gdzie widział Kramarza, iuż mu był zniknął z oczu, i więcéy go nie uyrzał.
Ta nadzwyczayna scena, i owe taiemne napomnienie, głębokiém wrażeniem przeięło umysł Dunwoodiego, gdy w tém odgłos trąb i tentent koni przerwał ponure iego dumania. Usłyszano bowiem w folwarku wystrzał z fuzyi, i Lawton dowiedziawszy się od szyldwacha, że Major przed dwiema godzinami udał się do lasu, wpadł czém prędzéy na konia, i wziąwszy z sobą dwudziestu dragonów na pomoc swoiemu dowódzcy pośpieszył.
Dunwoodi niechcąc wyiawiać spotkania się swego z Harweyem Birchem, podniósł z ziemi strzelbę zostawioną przez niego pokazuiąc takową Lawtonowi, udał przed nim, iż ią znalazł w lesie, i że sam z niéy wystrzelił.
— Zapewne ieden z tych hultaiów dla prędszéy ucieczki musiał ią porzucić, rzekł Kapitan i opowiedział Majorowi o karze, iaką na oprawcach wymierzyć rozkazał.
Wróciwszy nareszcie do oberży Betty Flanagan, Major spostrzegł przygotowane rusztowanie, na którém, iak zebrani ciekawi widze mówili, Szpieg miał ukończyć swoie rzemiosło. Dunwoodi sam sobie ieszcze nie wierzył, aby to co widział snem bydź nie miało, i aby lepiéy ugruntował się w swém przekonaniu, przyszedł do więzienia, z którego czekano tylko kiedy Kramarz na stracenie wyprowadzonym zostanie.
— Musiałeś zapewne dobrze pilnować więźnia? rzekł do szyldwacha stoiącego przy bramie.
— Śpi ieszcze, odpowiedział wąsaty dragon i tak chrapi, żem nawet nie słyszał, iak zatrąbiono na pobudkę.
— Otwórz drzwi, i wyprowadź mi go, abym przed śmiercią mógł się z nim pożegnać, rzekł Major do Hollistera.
Sierżant wykonał natychmiast pierwszą część tego rozkazu, lecz z wielkiém podziwieniem swém poczciwy weteran, znalazł całą izbę w naywiększym nieporządku. Suknie Kramarza zayinowały to mieysce, w którém on sam znaydować się był powinien, cała zaś garderoba Betty porozrzucana leżała na ziemi. Szynkarka spała ieszcze na swéy pościeli, zupełnie ubrana, i nic iéy niebrakowało tylko czarnego słomianego kapelusza, który dniem i nocą prawie nosiła, i który tak często używaniem formę swoię stracił, że go żołnierze przez swawolę, bocianiém gniazdem nazwali. Sen co zwykle w poranku naysmacznieyszym bywa, skleiał szczęśliwie dotąd iéy powieki; kiedy Hollister wszedł do izby, i głośném swém wykrzyknieniem ią obudził.
— Co to iest? zawołała zrywaiąc się z łóżka, z żywością dragona gdy usłyszy trębacza budzącego do koni, czyżeś iuż tak zgłodniał, że iuż chcesz śniadania? Patrzysz na mnie iakbyś chciał mnie połknąć! czekay kleynocie, czekay, natychmiast każę ci usmażyć polędwicę zméy Jenny, iakieyś ieszcze nigdy nie iadł w swém życiu.
— Milion szatanów! zawołał Sierżant, zapominaiąc w tym momencie swéy religiynéy filozofii, o piękne tu idzie śniadanie; upiekę cię, duszę z ciebie wypuszczę, ieżeli mi nie powiesz coś zrobiła z więźniem.
— Z więźniem! ale...... rzekła szynkarka, spostrzegaiąc panuiący nieład w iéy izbie, któź mógł bydź tak zuchwałym, że mi iakiegoś towarzysza noclegu, do méy izby wpuścił.
— Dobrze udawać umiesz kuglarko! lecz to rzecz dowiedziona, że nie kto, tylko ty pomogłaś kramarzowi do ucieczki.
— Kuglarko! ia kuglarka, powtórzyła Betty, u któréy natura Meduzy w tém się różniła, iż długo gniewać się nie umiała; wieszże do kogo mówisz? a co mnie ty, lub twóy przeklęty kramarz obchodzi? idźże sobie do kaduka i z nim.
Kramarz! zapewnie żebym wolała bydź żoną kramarza i nosić iedwabne suknie, gdybym była poszła za maiętnego Szkota Makswiltza, który przez pięć lat starał się o mnie, lecz rodzicom moim podobało się wydać mnie, za starego równie iak ty woiaka, i cóżem przez to wskurała? zawsze na woynach bił się ciągle, wreszcie zginął, i mnie szeląga fortuny nie zostawił.
— Przynaymniey Harwey nie zabrał mi biblii, rzekł Holister, niezważaiąc na piorunuiącą ze złości szynkarkę. Zamiast coby ią miał czytać i przygotować się na śmierć po chrześciańsku, on o ucieczce myślał.
— I któż chciałby iak pies wisieć? rzekła Betty dorozumiewaiąc się po części o co rzecz szła. Nie wszyscy urodzili się do postronka, iak ty Panie Sierżancie.
— Milcz! zawołał Dunwoodi, okoliczność ta iest nader ważną; i potrzebuie naymocnieyszego śledztwa. W téy izbie iak widzę ieden iest tylko wchód drzwiami, więzień nie mógł wycisnąć się ścianą, oczewiście zatem wypada, że szyldwach dał się przekupić, albo też zasnął. Sierżancie Hollister, ci którzy téy nocy przy drzwiach byli na warcie, niech mi się stawią natychmiast.
Że ieszcze nie nadeszła była godzina w któréy zluzowani bydź mieli, wszyscy przeto znaydowali się w kordegardzie, i w momencie przed Majorem stanęli. Jednozgodnie utrzymywali oni, że podczas ich straży, nikt z izby za więzienie szpiega służącéy, nie wychodził. Jeden tylko szczególnie zeznał, iż Betty w półgodziny po przyiściu swém wyszła, lecz że miał rozkaz od sierżanta, wolnego iéy przepuszczenia.
— Kłamiesz, zawołała szynkarka, chcesz-że na sławę nastawać poczciwéy kobiety, mówiąc żem iak nierządnica, włóczyła się po nocy. Spałam tutay całą noc tak niewinnie, iak ciele u matki. Ale kiedyś mnie widział wychodzącą, powiedz czym nazad wróciła? iakżebym tu teraz znaydować się mogła? mówcie wszyscy, kto mnie powracaiącą widział?
Żaden słowa nie odpowiedział.
— Panie Majorze! rzekł Hollister obracając się do Dunwoodiego, i z uszanowaniem rękę przy swym kaszkiecie trzymaiąc, iest cóś napisanego ołówkiem na piérwszéy karcie moiéy biblii; wprawdzie nie lubię, żeby mi bazgrano po tém świętem dziele, lecz można będzie wytrzeć to pismo, byle kto tylko wyczytał co w sobie zawiera.
Porucznik Masson stoiący obok niego odebrał biblię, i czytać zaczął co następuie
“Zaświadczam ninieyszém, iż ieżeli zniewolony iestem uchodzić przed temi, którzy mnie prześladuią, to iedynie za pomocą Boga, którego polecam się opiece. Musiałem do tego użyć niektórych sukni téy kobiety, co tu obok mnie spała, lecz za nie znaydzie nagrodę w swéy kieszeni. W dowód czego podpisuię. “Harwey Birch”
— Jak to, iak to! zawołała Betty, Szpieg, zbrodniarz, niegodziwiec porwał mi suknię? i gdzież iest więc móy kapelusz słomiany? zabrał mi także. Trzeba go ścigać Majorze Dunwoodi; trzeba żeby był powieszony, ieżeli iest sprawiedliwość w kraiu.
— Może téż nie będziesz tak surową, skoro zayrzysz do swéy kieszeni, odezwał się młody Chorąży, który nieprzywięzuiąc wielkiego znaczenia do ucieczki więźnia, więcéy bawił się całém tém zdarzeniem.
Szynkarka nie omieszkała iednéy minuty korzystać z rady Chorążego. Ah! zawołała znayduiąc iednę gwineę w kieszeni, to prawdziwy kleynot ten Kramarz, niech sobie żyie, i niech mu się iak naylepiéy powodzi: ieżeli w saméy rzeczy kray zdradza, iak go o to obwiniaią, przynaymniéy podobny iest do wody, co iednym zabiera, drugim przynosi.
— Dunwoodi wychodząc nakoniec z wozowni spostrzegł Kapitana Lawtona, który w milczeniu oboiętnie téy całéy przypatrywał się scenie. Sposób ten zachowania się iego, sprzeczny z wrodzoną mu porywczością, uderzył Maiora. Ich oczy spotkały się z sobą, i iedném na siebie weyrzeniem zdawali się porozumiéć z sobą wzaiemnie. Dunwoodi wziął Kapitana pod rękę i wszedł z nim do małego ogródka, gdzie przeszło pół godziny, rozmowa pomiędzy nimi, sam na sam trwała. Jeden przed drugim nie ukrywał swych myśli. — Kapitan przyznał się, iż w nocy poznał Kramarza przebranego w suknie Betty Flanagan, lecz że mu był winien życie, głos naturalny niepoiętą miał nad nim władzę, iż nie mógł ośmielić się, aby był narzędziem śmierci tego, który go od niéy zachował. Major opowiedział równie z swéy strony, spotkanie się swoie z Harweyem w lesie, oraz taiemną przestrogę, jaką od niego otrzymał. Przyiaciele, o których on mówił, nie mogli bydź inni tylko mieszkańcy Szarańcz, lecz iakieby im niebezpieczeństwa groziły? nad tém różne nastręczały się im domysły, lecz żadnego bez wątpliwości rozwiązać nie mogli.
W tymże samym czasie, inne sam na sam miało mieysce w izbie szynkarki pomiędzy nią, a sierżantem Hollister. Przeyrzawszy ona całą garderobę swą, przekonała się iż to co iéy Kramarz zabrał, niewarte było czwartéy części zostawionéy przez niego nadgrody; uspokoiła się zatem w swoim złym humorze, i poufała wesołość zaiaśniała na iéy gniewem rozpaloném obliczu. Oddawna czułem na sierżanta spoglądała okiem, pewną będąc, iż z oszczędności swéy powinien był sobie zebrać kilkanaście gwineów, i postanowiła inpetto położyć koniec troskom owdowiałego stanu, przybieraiąc go za następcę piérwszego swego małżonka. Zdawało iéy się, iż równie dla poczciwego weterana oboiętną nie była, i usłyszawszy od niego kilka słodkich wyrazów, które iéy przed czterma laty powiedział, ułożyła sobie przyszłego z nim związku nadzieię. Bolało ią mocno, iż teraz tak ostro z nim przemówiła się, i żeby nie zachwiać swych dawnych przyiacielskich stosunków, szczerze z nim pogodzić się pragnęła, bo choć nieumieiętna i prosta, była iednak kobietą, a natura sama nauczyła ią, że łagodność iest pierwszą iéy płci zaletą. Nalawszy przeto sporą szklankę swego ulubionego napoiu koktailu, podała mu ią mówiąc uprzeymie:
— Słowa pomiędzy przyiaciołmi, są niczém sierżancie. Ileż to razy powadziliśmy się z moim nieboszczykiem mężem Michałem Flanagan, z tém wszystkiém każdy wié, żeśmy się kochali, iak teraz mało widzieć w świecie takiego małżeństwa.
— Michał był dobrym żołnierzem, i poczciwym człowiekiem, rzekł weteran wychyliwszy do dna swą szklankę. Nasz oddział wysłany był wtenczas do szarży i po dwukrotném natarciu pokonaliśmy nieprzyiaciela na głowę: lecz biedny Michał ugodzony w piersi karabinową kulą, padł przy moim boku, i pamiętam że miał postać tak ieszcze, spokoyną, iakby umarł na swém łóżku, po dwuletniéy chorobie.
— Tak iest, rzekła wdowa; ale Michał miał nadzwyczayny apetyt. Dwie osoby, iak ia i on, potrzebowaliśmy za dziesięciu dragonów; lecz z tobą Panie Hollister, ah! z tobą wcale co innego, samaby nas miłość karmiła.
— Mistres Flanagan, rzekł sierżant poważnym tonem, naumyślnie zostałem tutay, abym pomówił z tobą w ważnym przedmiocie, nad którym się ciągle zastanawiam i otwarcie ci myśli moie wynurzę, ieżeli na moment pozostać ze mną zechcesz.
— Zostać z tobą, Panic Hollister! dopóki tylko Officerowie wołać na mnie nie będą o śniadanie, z naywiększém ukontentowaniem słuchać cię będę, ale ieszcze iednę szklankę kok-tailu, trunek ośmiela, i myśli orzeźwia.
— Nie Betty, nie: nie braknie mi śmiałości w tak dobréy sprawie. Powiedz mi iak ci się téż zdaie, czy to rzeczywiście był szpieg Kramarz, któregośmy wczoray wieczorem w téy izbie zamknęli?
— Któżby inny miał bydź nim, móy kleynocie?
— Zły duch!
— Jak to? szatan?
— Tak iest: sam Lucyper a ci co go nam tu przyprowadzili, byli to iego sługi, czarty, potępieńcy piekielni.
— Gdybyś się nawet mylił co do rzeczy, sierżancie, bynaymniéy co do osób, domysły cie nie zwodzą, gdyż ieżeli są złe duchy w Hrabstwie West-Chester, bez wątpienia oprawcy są niemi.
— Nie są to domysły, Mistress Flanagan, szatan wiedział, iż nikogo nie pilnowalibyśmy z taką ostrożnością iak tego szpiega Bircha, i dla tego przybrał on na siebie iego postać, aby mógł łatwiéy weyść do twéy izby?
— Nie dość iest biedy i niedoli na święcie, żeby ieszcze z głębi piekieł zmawiano się na biedną wdowę? z resztą iakieby szatan mógł miéć w tém powody, i czegoby chciał odemnie, chciéy mnie nauczyć?
— Kusić cie podobnie, iak Zbawiciela na puszczy, i porwać potem twą duszę. Jeżeli mu się to nie powiodło, dzięki niech będą téy świętéy xiędze, którą mu zostawiłem. Gdybyś była widziała iak trząsł się cały, kiedym mu ią podawał. Zaledwie się iéy dotknął, zdawało się że go wewnątrz piekielny ogień pożera. Zresztą moia kochana Betty, któż inny iak nie zły duch, pozwolił sobie gryzmolić po biblii, na któréy zapisać się godzi iedynie urodziny, małżeństwa, lub zeyścia familii swoiéy.
Betty zrazu obrażona, iż sierżant złego ducha do niéy zastósował, nowemi naprzeciw niemu wybuchnąć miała gromami, gdy wyrazy: moia kochana Betty, przywróciły iéy dobry humor i z uśmiechem rzekła do niego:
— Sądziszże, iż szatan zapłaciłby mi więcéy za mą duszę, iak za móy kapelusz i suknię?
— To fałszywa moneta: chciał on i mnie złotem omamić, ale Bóg mnie wolnym od pokuszenia ratował.
— To złoto zdaie się bydź dobre; rzekła szynkarka, probuiąc dźwięku gwinei o kamień; z tém wszystkiém, poproszę Kapitana Lawton, aby mi ią dziś wymienił, gdyż dla niego, niema nikogo, ani na tym, ani téź na tamtym świecie, kogoby on się lękał.
— Nie mów tak lekkomyślnie o duchach, których potęgi umysł ludzki ogarnąć nie może; pamiętay, że zły duch krąży około nas bez przestanku, iak lew ryczący, i ieżeliś teraz uniknęła szczęśliwie iego sideł, pamietay poprawić się w swém życiu, pamiętay......
Tutay w samym sierżanta zapale, dragon przyszedł uwiadomić Betty, iż Officerowie od godziny na śniadanie czekaią: że zaś często upragnione sam na sam, nie poszło podług iéy życzenia, opuściła przeto bez żalu, towarzystwo sierżanta, układaiąc sobie pod szczęśliwszą wróżbą, rozwinąć zamiary swoie.
Podczas śniadania, dwóch gońców ieden po drugim, przybyło z depeszami od Pułkownika Syngleton, do Maiora. Piérwszym uwiadamiał go, iż woyska nieprzyiacielskie zbliżyły się ku brzegom Hudsonu, i że naprzeciw nim czynnie działać wypada; w skutku czego zalecał mu aby bez naymnieyszéy zwłoki zmienił stanowisko swoie do innego mieysca, które mu wskazywał, i aby zostawiwszy iedynie w Cztero-Kątach wszelkie bagaże, rannych, oraz załogę z dwunastu ludzi złożoną, dowództwo nad tém wszystkiém iednemu Officerowi, i dozór Doktorowi Sytgreaw powierzył. Drugim rozkazem polecał mu dostawić pod mocną strażą, Kapitana Warthon do obozu.
Smutny ten obowiązek, któremu oprzeć się nie było podobna, wprowadził w rozpacz Majora. Widział on wszystkie nadzieie swe, całą przyszłość swoię, tą wiadomością zniszczone. Dwadzieścia blisko razy chciał wsiąść na konia, osobiście oznaymić w Szarańczach ten cios okropny, i ułagodzić ile możności cierpienia nieszczęśliwéy familii, lecz rozkaz wymarszu był nagły, i naymnieysze opóźnienie, ciężką odpowiedzialnością groziło. Nim iednak zatrąbiono do koni, i Officerowie równie iak żołnierze zbierać się zaczęli, Dunwoodi napisał kilka słów do Henryka, zachęcaiąc go do przyięcia z męzką stałością swoiego losu, uspokoienia oraz swéy rodziny, iako téż zapewniaiąc go, iż byle tylko na nowéy swéy kwaterze stanął, poiedzie sam błagać Washingtona, o uwolnienie przyiaciela swoiego. List ten oddał Officerowi, którego znaiąc przywiązanie do siebie, iako téź słodycz i umiarkowanie charakteru, zalecił mu iżby wziąwszy z sobą, cztérech żołnierzy, odprowadził Kapitana Warthon, do Amerykańskiego obozu.
Zaledwie zdołał się wywiązać z obowiązków swoich, uyrzał przez okno żołnierzy swych, zebranych i w porządku do wymarszu gotowych. Kapitan Lawton iuż czekał na czele swego oddziału, lecz gdy go Major dawszy znak ręką, wezwał do siebie, zsiadł z konia, i udał się do oberży Betty Flanagan.



KONIEC TOMU DRUGIEGO





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.