Przejdź do zawartości

Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom II/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom II
Rozdział III
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1829
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.

O iam gotów na wszystko, ostatnia to chwila,
Już się do mnie nadzieia żadna nie przychyla,
Lecz mi męztwo zostaie, idźmy zacny bracie!
Jak my naszą powinność, wy swoią spełniacie.

Burza. Szekspir.

Rozchodzący się zapach potraw z narożnych części domu, zalatywał ciągle kapitana Lawton, biegłego w Gastronomii znawcę, i tém więcéy apetyt w nim obudzał, im mocniéy przy nadchodzącém południu, prawodawca iego o swoię odzywał się daninę. Pokóy przytém kapitana tak był szczęśliwie położony, iż cała para z korzennych przypraw, nie wzniosła się prosto z kuchni w powietrze, bez oddania mu hołdu koło iego okien, które dla świeżego powietrza do połowy otworzył. Znayduiąc się zresztą w takiém mieyscu, i w towarzystwie osób, dla których winny znał szacunek, nie zaniedbał swéy toalety. Z podróżnego mantelzaka dobył batystowéy koszuli z prześlicznemi koronkowemi mankietami, i z takimże samym gorsem, starannie upudrował swe czarne włosy, wychędożył i oczyścił swóy mundur trochę nadszarzany, wytarł kredą srebrne ostrogi, oraz pochew pałasza, włożył wyglansowane buty, i tak wystroiony, czekał z niecierpliwością obiadowéy godziny, w któréy zaprosić go miano.
Cezar iuż od nieiakiego czasu czynnym bydź zaczął, i ustawicznie przechodził się z sali iadalnéy do kuchni, i ztamtąd nazad powracał. Nakazawszy trumnę dla oyca kramarza, pośpieszył do Szarańcz, przygotować do stołu, którego cały ciężar na nim się opierał, iako na trzymaiącym klucze od kredensu. Druga ieszcze nie wybiła, gdy kapitan z wielkiém ukontentowaniem swoiém uyrzał wychodzącego z kuchni Cezara, na czele licznego za nim orszaku. Na ogromnym półmisku niósł on migdałową podlewą zaprawnego indyka, z taką postawą i tak zgrabnie, iak tylko bydź może doprowadzona zręczność starego dworaka.
Za nim ciężkim szerokim krokiem iakby na koniu siedział, będący na posyłkach u kapitana Lawton, dragon niósł prawdziwą szynkę wirgińską, którą iedna z krewnych Miss Peyton przysłała iéy w prezencie z Akkomak.
W trzecim rzędzie, szedł lokay pułkownika Welmer, niosąc w iednym ręku frykas z kurcząt, a w drugiéy ciepły pasztet z ostrzygami.
Pomocnik doktora Sytgreawa, postępował za niemi, trzymaiąc w obudwu rękach wielką kryształową salaterkę z wrzącą ieszcze zupą, któréy para występuiąc na iego okulary, wzrok mu do tego stopnia ciemniła, iż ledwie przyszedł do sali, musiał wprzód wazę postawić na ziemi, i szkło przetrzeć, aby mógł dowidziéć gdzie się miał obrócić.
Drugi dragon, zostaiący na służbie przy kapitanie Syngleton, znać przez wzgląd na słabość iego pana, i liczne ztąd zatrudnienia, obdarzonym był tylko dwiema pieczonemi kaczkami, na które mimo to, iż śniadanie kilkakrotnie powtórzył, mile ieszcze spoglądał, i parą z pieczystego apetyt swóy nasycał.
Chłopiec pokoiowy kończąc z resztą ów orszak, uginał się pod koszem, iaki mu kucharka z różnemi daniami, na głowę włożyła.
Cezar nauczony przez Miss Peyton, stosownie do iéy gustu, ustawiwszy na stole przyniesione potrawy, sam w tymże porządku co pierwéy wrócił do kuchni. Zgromadzono z resztą zwierzynę, ryby, różne ciasta, i stół z całą okazałością Amerykańską, zastawionym został.
Szczęśliwy zupełnie Cezar iż mu się tak dobrze udało stół ubrać, poszedł uwiadomić zebraną kompanię w salonie, iż dano do stołu.
Mimo licznych domowych zatrudnień nie zapomniała Miss Peyton o toalecie. Miała ona na sobie suknią materyalną, ciemno wiśniowego koloru, starannie zasznurowaną, i gdy wówczas ieszcze nie znano aby można modę z oszczędnością połączyć, szerokie u sukni falbany, przerabiane złotem garnirowaniem, więcéy były kosztowne niż gustowne. Kilka piór strusich na głowie, zdobiło wspaniałą postawę Miss Peyton, i szkoda że teraz zarzucono tę piękną, a nie tak drogą, kobiet ozdobę. Krótkie, szerokie swe rękawy, obszyte ona miała trzema rzędami równéy wielkości drezdeńskich koronek, które zachodziły aż do połowy iéy ręki, dość ieszcze świeżéy i białéy. Potróyny sznurek prawdziwych uryańskich pereł zdobił iéy szyię, a powyżéy piersi suknia na dwa złote guziczki znać dla tego była zapięta, (o co nam iednak posądzać nie wolno) iż doświadczenie lat czterdziestu nauczyło szanowną Miss Joannę Peyton, ukrywać przed światem zgasłe imaginacyi ludzkiéy powaby. Włosy w różnych zawinięte puklach, tak mocno upudrowane miała, iż nikt nie byłby wstanie poznać ich prawdziwego koloru, i w rzeczy saméy wynalazek ten bardzo był niegdyś dogodny osobom, którym rachować się nie chciało długich karbów lat swoich.
Ubiór Sary, w tém tylko różnił się od ubioru iéy ciotki, iż piór na głowie nie miała, i że suknia z niebieskiego atłasu, równym zrobiona kroiem, w gorsie była wycięta; że zaś dwadzieścia lat nie potrzebowały téy zasłony, iaką czterdzieści doradzało, kołnierzyk przeto z koronek zastepywał Miss Peyton opięcie. Kilka sznurków pereł, dyamentowe kolczyki, i potróyna ze sztucznych kwiatów na głowie girlanda, stanowiła iéy ozdobę.
Franciszka podobnie iak iéy siostra ubrana, dwa tylko wyiątki sobie zachowała, ieden że pudrowanych włosów, nie nosiła, drugi że korki u trzewików nie zwiększały na półtora cala, iéy wzrostu. Chociaż obydwa te szczegóły ubioru, zdawały się wcale niewygodne, powstawały iednak przeciw reformie wielbicielki dawnych zwyczaiów, które mimo chwalebnéy chęci utrzymania w nich narodowego stroiu, nie bez tego, żeby i własnych nie upatrywały korzyści. Franciszka zaś nie tyle przywiązana do mody, takie przenosiła ubranie, które łącząc przyzwoitą ozdobę z wygodą, nudnego wymuszenia nie wymaga. Wchodziła właśnie do salonu, gdy kapitan Lawton, który iuż się tam znaydował, spostrzegł przypadkiem z pod fałdów iéy sukni, w niebieski atłasowy trzewik starannie ubraną, małą wypukłą iéy nóżkę, i w duchu nie mógł iéy się dość odchwalić. Prawda, że taka noga, pomyślał sobie, niezdatna do strzemienia, ale zato w menuecie iakże pięknie wydawać się musi?
Wtém dano znać do stołu; doktór Sytgreaw wstał z krzesła, i z wszelką grzecznością światowego człowieka, podał rękę Miss Peyton, która aby równie nie uchybić etykiecie, wprzód nie poszła, póki rękawiczek nie włożyła. Sara z czułym uśmiechem towarzyszyła pułkownikowi Welmer.
Kapitan zaś Lawton zbliżył się do Franciszki, która go tylko końcami swych palców dotknęła, iakby mu tém chciała dać poznać, iż nie iego osobę ale zasługi ceniła, i te znaki do których i ten także należał, który iéy uczucia posiadał.
Zasiedli wszyscy do stołu i rozmowa coraz żwawszą bydź zaczęła; ieden tylko kapitan Lawton, co cały czas ani się słowa odezwał. Pan Warthon kilkakrotnie zwracał się do niego i o niektóre zapytywał szczegóły, lecz kapitanowi zdawało się niepodobna, aby można ieść i odpowiadać razem. Dopiero kiedy obrus zdięto, i tylko sam desser z butelkami na stole pozostał, wówczas nabrał Cycerońskiego ducha, wesołość malowała się na iego twarzy, i nalawszy sobie kieliszek szampana, zaproponował zdrowie maiora Dunwoodi.
Każdy przyznał mu słuszność: lubiono bowiem powszechnie Dunwoodiego, tak z męstwa, iak z iego czynów, i sam tylko pułkownik Welmer, przebieraiąc palcami po kieliszku, roztargnionym bydź się zdawał.
— Sądzę, Mości Panie Kapitanie, rzekł do niego, iż ten Pan Dunwoodi, otrzyma teraz wyższy stopień w woysku buntowników, za nieszczęśliwe zdarzenie, iakie spotkało korpus Angielski pod moiemi rozkazami będący?
Oprócz Jenerała Washingtona i swego Majora, Lawton nie znał nikogo na ziemi, komu mógłby ustąpić, i ieżeliby kiedy pozwolił przekonać sie w opinii swéy, to zapewne nie pułkownikowi Angielskiemu. Nalawszy sobie zatém na fantazyą, ulubionego nektaru, zmarszczył czoło, i piorunuiącém weyrzeniem zmierzył Pułkownika.
— Buntowników! zawołał, powiedz co przez to rozumiesz? Major Dunwoodi służąc w woysku Stanów Zjednoczonych Ameryki północnéy, ieżeli walczy i krew swoię przelewa, to zapewne nie dla żadnych innych widoków, tylko aby skruszyć więzy, iakie nam samowolność Wielkiej Brytanii narzucić chciała. Jeżeli otrzyma wyższy stopień, znać że na niego zasłużył, kiedy mu go wdzięczność narodu przyznaie. Co do nieszczęśliwego zdarzenia o którém mówisz, znay iż powinieneś nazywać się szczęśliwym, gdyś od kawaleryi Wirgińskiéy zwyciężonym został.
— Nie myślę wcale spierać się o słowa, rzekł Pułkownik z pewną pogardą, i równą obawą. Lecz iakże nie uważać za nieszczęście, kiedy woysko swego wodza utraci?
— Zdarza się téż często, że téż woysko cierpi z nieumieiętności swoiego wodza, odpowiedział Lawton z przymówką, wyzywaiącą na słowa.
— Miss Peyton, racz nam podać zdrowie, rzekł Pan Warthon niespokoyny, iżby nie przyszło do kłótni, lub żeby wczém nie zasiągniono iego zdania.
Krewna iego schyliła głowę z powagą, i Henryk nie mógł się utrzymać ze śmiechu, słysząc swą ciotkę wymawiaiącą imię Jenerała Montrose.
— Żaden wyraz nie iest tak dwuznaczny, iak nieszczęście, rzekł doktór nieuważaiąc iż iego gospodarz do czego innego chciał zwrócić dalszą rozmowę. Jedni niemaiąc prawdziwego dobra na ziemi, sami tworzą sobie nieszczęścia, drudzy nie staraią się, niw dbaią, aby ie odwrócić i wtenczas płaczą, gdy go iuż doznaią; nayszczęśliwszy kto przyłożywszy rękę do serca, czyste maiąc sumienie, wyższym bydź umie nad losu przygody, które równie iak uciechy i rozkosze, są życia naszego udziałem.
— Co do mnie, rzekł Lawton, nie znam innego nieszczęścia nad to, iż takiego wina w obozie nie daią.
— Mocno się cieszę, iż podobało ci się Kapitanie, rzekł Pan Warthon; ieżeli pozwolisz, ieszcze ieden kieliszek z tobą wypiię.
— Dwa kiedy każesz, zawołał Kapitan napełniaiąc swóy kieliszek winem, i ciągle wpatruiąc się w Welmera: wnoszę toast, a kto honor kocha niech go ze mną spełni; pole bitwy, równość woyska, zwycięztwo odwadze.
— Zcałcgo serca wypiiem ztobą Kapitanie, rzekł Doktor biorąc się także do kieliszka, lecz pozwól przyłączyć życzenie, aby nieprzyiaciel nie zbliżał się nigdy do ciebie nad wystrzał pistoletu, i żeby przed każdą potyczką twóy pałasz przytępiał.
— Archibaldzie Sytgreaw, zawołał Lawton, rozwalaiąc się na stole, iak w kordegardzie, nie mogłeś iuż gorszego wymyśleć życzenia.
Miss Peyton, sądząc iż nie wypadało damom dłużéy pozostawać przy stole, dała znak swym siostrzenicom, i wszystkie trzy wstały w tym momencie.
Lawton mimo to, iż go Bachus na wpół rozmarzył, poznał iednak iż za nadto w takiém towarzystwie posunął rubaszność swoię, i przepraszać zaczął siedzącą obok siebie Franciszkę, która przez dobroć swą, iako téż przez wzgląd na mundur iego, by go lepiéy przekonać, iż obrażoną nie iest, zostać dłużéy chciała, chociaż spodziewała się, iż iéy siostra dłużéy iak miesiąc tryumfować z tego zdarzenia zechce. Lecz iuż było za późno: ciotka iéy i siostra przy drzwiach na nią czekały, musiała zatém i ona póyść za niemi. Pan Warthon pod pozorem także nagłych zatrudnień, przeprosił swych gości, i wraz z synem do swoich wyszedł pokoiów.
Po oddaleniu się dam, doktór wolny od wszelkiéy subiekcyi, zapalił sobie sygaro, i tak ie w ustach swych ułożył, aby mu nie przeszkadzało w mówieniu.
— Jeżeli cokolwiek może osłodzić niewolę, rzekł grzecznym tonem Pułkownik, to w towarzystwie takich dam, iakie nas opuściły, zapomnieć można o cierpieniach, przenosząc się w szczęśliwszą marzeń krainę.
Sytgreaw spoyrzał na czarną iedwabną chustkę, zawiązaną na szyi Pułkownika Angielskiego, i otrząsnąwszy małym palcem popiół swego sigara:
— Masz racyą Pułkowniku, rzekł, dobroć i miłość maią wpływ na stan moralny człowieka, które nierozdzielny maią związek z stanem iego fizycznym. Lecz do przywrócenia słabości, lub przypadkiem utraconego zdrowia, potrzeba ieszcze więcéy niż dobroci i czułości, światło.......
W tém doktor spostrzegłszy szyderski uśmiéch Kapitana Lawtona, który nabrawszy lapsus linguae zaczął przychodzić do siebie, tak tém był się zmieszał, iż nie wiedział, co daléy miał powiedzieć, i utracił zupełnie materyą szumnie zaczętéy rozmowy.
— W podobnym przypadku, rzekł niezrozumiale: to... tak iest....... światło nauki, czyli wiadomości które pochodzą, ze światła...... Głośny śmiech Kapitana przerwał mu mowę, i do reszty go pomieszał.
— Wytłómaczże się iaśniéy, bo nie rozumiem co chcesz powiedzieć.... rzekł Welmer kosztuiąc swe wino.
— Tak Pułkowniku! rzekł Sytgreaw obracaiąc się tyłem do Lawtona, powiadam, że kataplazm z ośródku chleba, i z mleka iak tu używaią, nie wiele na stłuczenie pomaga.
— Tém gorzéy! do kata! tém gorzéy, złapałeś się Doktorze! zawołał Lawton, powracaiąc do zwyczaynego swego tonu.
— Nie odwołuię się téż do nikogo, tylko do Pułkownika Welmer, odpowiedział z gniewem Sytgreaw, do męża, którego znakomite talenta i wysoka edukacya zaleca.
Pułkownik dał poznać uśmiechem, ile mu to rzucone kadzidło pochlebiało.
— Doświadczałeś zapewnie w szeregach — swoich, iakiego nadużycia ludzkości dopuszczali się żołnierze, któremi Kapitan Lawton dowodzi.
Pułkownik poprawiwszy się na krześle z większą słuchać zaczął powagą.
— Nie tayno ci bydź musi, Pułkowniku, iż dragoni Wirgińscy znani z olbrzymiéy swéy siły, orężowi swoiemu iedynie ufaiąc, żelazną ręką tłumią wszelkie nauk światło: że rany od ich pałasza zadane, mimo całego wysilenia, i sztuki naybiegleyszego lekarza, uleczone iuż bydź nie mogą. Teraz zdaię się na ciebie Pułkowniku, pewien iż odpowiedź moia tryumfować mi pozwoli: twóy korpus nie byłby równie porażony, gdyby naprzykład w mieysce głowy, poprzestać chcieli na odcięciu prawéy ręki, żołnierzom twoim?
— Zawcześnie uprzedzony, mógłbyś się zawieść doktorze, odpowiedział obrażony Pułkownik tém szczególnieyszém zapytaniem.
— Czyby i tak sprawa wolności naszéy miałaby bydź niesprawiedliwością, i uciskiem obcych stargana, dodał doktór, niezważaiąc na odpowiedź Pułkownika.
— Przyznam się, rzekł Welmer z żywością, iż nie rozumiem, w czém zbuntowanie się wasze, uważacie za użyteczne sprawie wolności.
— Sprawie wolności! powtórzył doktor z naywiększém zadziwieniem. Sprawiedliwy Boże! za cóż więc walczemy?
— Aby żyć w niewoli, odpowiedział Anglik z miną przywięzuiącą ważne znaczenie do swego twierdzenia, aby powstaiąc naprzeciw praréy władzy, pełnego dobroci Monarchy, oddać rządy kraiu w ręce gminu, którego wyuzdana swawola, późniéy was samych, swobody wasze rozszarpie. Dzieci iednéy matki, nigdy żyć z sobą w zgodzie nie będziecie.
— Żyć w zgodzie nic będziemy! zawołał Doktor, osłupiały na takie bluźnierstwo téy sprawy, którą on za świętą uważał.
— Zapewne, nie było bowiem ieszcze przykładu na ziemi, aby która z Rzeczypospolitych utrzymała się długo, tem więcéy, ze kongres wasz, ogłosił równe wszystkim stanom używanie praw cywilnych.
— Wszystkie narody rządzone mądrością i cnotą, zaprowadziły u siebie tę świętą ustawę, iż wszyscy w obliczu prawa są równi.
— Jeżeli tak bardzo sprzyiacie równości, czemuż niewolnikom swoim nie nadaiecie tych swobód, których używać pragnęlibyście sami?
Kończąc te słowa, zdawał się bydź przekonanym, iż swém zdaniem przeważył opinie Doktora, równie iak siedzącego spokoynie, w milczeniu Kapitana.
Każdy bowiem Amerykanin, widział się bydź upokorzonym, gdy musiał się usprawiedliwiać z czynionych kraiowi swoiemu zarzutów. Jego uczucia i zapał w takim razie stawały się podobne do obrony niewinnie oskarżonego człowieka, który więcéy czuie zniewagę swoię, niż z niéy potwarcom swym wytłómaczyć się może.
— Wolność nasza, odpowiedział doktor, zasadza się na zabezpieczeniu w ogólności każdemu osoby, i maiątku iego, poszczególnie zaś na wpływie narodu, do Rządu ograniczonego w swéy władzy. Przeżywszy niespełna wiek ieden, w upodleniu i niewoli, ocuciliśmy się nakoniec z letargu, i iuż więcéy ulegać nie myślemy ludowi, który o dwa tysiące mil od nas odległy, korzystaiąc z naszéy niemocy, chciwy naszych bogactw, chciał nas przywłaszczyć sobie, i na téy drodze, polityczne swe działania założył. Nie mówię bynaymniéy, abyście nas uciemiężali; dziecię zresztą podlegać musi doyrzalszemu wiekowi, lecz gdy sił nabędzie, i w lata wzrośnie, dla czegóż samo nie ma myśleć o sobie?
— Powiedzże mi, czemuż z tak pięknémi zasadami, nie myślicie o uwolnieniu waszych bliźnich, jęczących u was w niewoli?
Sytgreaw popił winem, odkaszlnął, i z zapałem iaki tylko przekonanie o słuszności swéy sprawy wzniecić może, odpowiedział:
— Pułkowniku! z początkiem prawic świata, mocniéyszy deptał zawsze po karkach słabszych od siebie. Wszystkie religie, wszystkie rządy, pod iakiemi bądź formami, przeszłe czy teraźnieysze, wprowadziły u siebie niewolę, i niema dotąd w Europie narodu, który nie zna, lub nie znał tego nieszczęśliwego rodu ludzkiego upodlenia.
— Spodziewam się, iż wyłączyć od tego zechcesz Państwo Wielkiéy Brytanii.
— Bynaymniéy, odpowiedział Doktór z zapałem, nie tylko że ią nie wyłączam, ale nadto mam prawo uskarżać się na nią, iż wszelkich wad rządu naszego, ieżeli są iakie, ona była początkiem i źródłem. Wszakże spokoyna, bogata, od nikogo dotąd nie napadana kraina nasza, mogła obeyść się bez Angielskich zwyczaiów, które nas w niewolnicze wprowadziły poddaństwo, i do wszelkich dzieiących się u nas bezprawiów dało powód. Mamy iednak nadzieię, iż z postępem czasu, w miarę wzrastaiącéy oświaty, i niewolnicy nasi uskarżać się nie będą na ziemię naszą, używaiąc wspólnie tych dobroczynnych natury darów, iakie Opatrzność zarówno, przeznaczyła dla wszystkich.
Przypomnieć sobie zechcą czytelnicy nasi, iż kiedy to doktor Sytgreaw mówił, upłynęło lat czterdzieści, i że na szczęście ludzkości, przepowiednia iego ziszczoną została.
Przekonany Pułkownik Angielski, iż dalsze spieranie się mogłoby bydź innych nieprzyzwoitości skutkiem, wstał od stołu i przyszedł do salonu, połączyć się z damami. Tam zasiadłszy miedzy Miss Peyton i Sarą, z nierównie większą przyiemnością, przypominał im niektóre zdarzenia w czasie ich bytności w New-York, oraz bawił ich rozmaitemi anegdotami, iakie po ich wyieździe zaszły. Miss Peyton nalewaiąc herbatę z zwykłym swym wdziękiem, zupełnie była uszczęśliwioną zbiorem tylu ważnych dla niéy szczegółów. Sara słysząc pochlebne Pułkownika wyrazy, do niéy często zwracane, bardziéy ieszcze sobie nim serce zaięła. Franciszka zaś nie spuściła oka z krosienek, na których zwykłe swe haftowała roboty.
Przytoczona przez nas powyżéy rozmowa, pogodziła zupełnie doktora z Lawtonem; obydwa odwiedziwszy raz ieszcze słabego Syngletona, pożegnali się z damami i iechać z sobą mieli do Cztero-Kątów: Kapitan dla połączenia się ze swym oddziałem; Sytgreaw zaś celem zwiedzenia rannych, których staraniom swego podchirurga powierzył, lecz wyieżdzaiąc zatrzymani zostali przed bramą nowém zdarzeniem, które w przyszłym opiszemy rozdziale.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.