Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom I/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom I
Rozdział VI
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1829
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.

O młody bohatyrze! uzbróy twoie męztwo,
Nad greckiemiś sztandary pozyskał zwycięztwo,
Jest to naród waleczny, choć dźwiga kaydany,
Lecz większy nieprzyiaciel czeka niezachwiany,
To spoyrzenie kobiety — iluż woiowników?
Chełpi się dumnie z swoich zwycięzkich pomników,
Pięknieysze iest zwycięztwo, choć mniéy okazałe,
Które samo zyskiwa nieśmiertelną chwałę,
A którą ten pozyska kto nie iest dość slaby,
Swe serce i niewieście pokonać powaby.
Pokonać własną siłę, wystarczyć słabości,
I nie odmienić nigdy szlachetnéy stałości.

Th.Moore (Lalla Rookh).

Miss Peyton i iéy dwie siostrzenice, przypatrywały się z okna połączeniu obydwóch oddziałów, które się ku nim zbliżały. — Sara z nieiaką pogardą spoglądała na postępujących rodaków swoich, uważaiąc ich zawsze iako buntowników, szerzących tylko bezprawia i gwałty. Miss Peyton, chociaż im równie niebardzo przyiazna, uśmiechnęła się iednak mimowolnie na widok owego kwiatu młodzieży, która zaciągnięta na ochotników, tak w iéy własnych, iako téż w różnych północnych prowincyach, przypominała iéy mieysce urodzenia, i miłe w młodości przepędzone chwile. — Obok niebezpieczeństwa brata iakie dręczyło Franciszkę, inne przytém myśli zaymowały iéy duszę.
Dowódzca nowego oddziału dość był słusznego wzrostu, dobrze zbudowany, i w całém swém poruszeniu okazywał tę szlachetną godność, co człowieka odznacza, i nieiaką mu wyższość nadaie. Lawton iadąc obok niego zdawał się uwiadamiać go o wszystkiém co zaszło, i kilka razy zatrzymywali się, rozmawiaiąc z sobą, nim na dziedziniec zamkowy wiechali.
Zarumieniła się Franciszka, i serce iéy bić gwałtownie zaczęło, gdy uyrzała iż obydwa oddziały stanęły, i że Dowódzca ich zsiadłszy z konia, niektóre rozkazy Kapitanowi Lawton polecił, a sam ku domowi się zbliżył.
Chciała ona dowiedzieć się co prędzéy czego miałaby się lękać, lub spodziewać dla swego brata, i pobiegła ze schodów otworzyć drzwi Majorowi, nimby on do nich zastukał.
Wchodząc z nim na salę obok leżącą z tą, w któréy zebrana familia iéy czekała.
— Ach Dunwoodi! rzekła do niego, iakżem szczęśliwa iż ciebie oglądam; wybiegłam naprzeciw ciebie, iżbym cię uprzedzić mogła, o iednym z twoich przyiaciół, któregobyś ty nie powinien zapomniéć.
— Jakiekolwiek były do tego powody, odpowiedział Dunwoodi, szczęście że choć chwilę bez świadków mówić mogę z tobą, iuż moich życzeń dopełnia. Droga Franciszko! kiedyż uiścisz swoie przyrzeczenia, a moie nadzieie?
— Nie czas mówić teraz o tém, rzekła rumieniąc sic Franciszka, idzie tu o rzecz nierównie ważniéyszą.
— I cóż może bydź ważnieyszego dla mnie, nad to co mi twą rękę zapewnia? czegożeś tak smutną? Franciszko! wszakże w zbytku móy radości spodziewałem się ciebie wzaiemnie zobaczyć?
— Nie żąday iéy po mnie Dunwoodi, gdy brat móy czeka twoiego wyroku, który dla niego wolność powrócić, lub śmierć zadać może.
— Twóy Brat! zawołał Major drżąc cały i blednąc, zatrważasz mnie! Franciszko! wytłómacz się, wytłómacz iaśniéy, zaklinam cię i proszę.
— Kapitan Lawton nie mówiłże ci, iż dzisieyszego ranka zatrzymał Henryka za szpiega? rzekła Franciszka podnosząc na niego swe piękne oczy, iakby oczekiwała życia lub śmierci.
— Powiedział mi tylko, iż zatrzymał przebranego Kapitana 60 pułku, lecz nie wiedziałem żeby to miał bydź brat twóy, odpowiedział Dunwoodi z wzruszeniem, którego aby niepokazał po sobie, twarz swoią obydwoma rękami zakrył.
— Dunwoodi! zawołała ieszcze bardziéy przerażona Franciszka, cóż znaczy to pomieszanie twoie? chciałźebyś opuścić swego przyiaciela, moiego brata, twoiego! nie! ty nie pozwolisz, aby umierał niewinnie z taką niesławą.
— Franciszko! zawołał młody Officer w rozpaczy, cóż mogę uczynić? cóż chcesz abym uczynił?
— Jakto! rzekła Franciszka spoglądaiąc na niego z obłąkanym wzrokiem, Major Dunwoodi nie wahałby się oddać w katowskie ręce swoiego przyiaciela, brata téy, którą on chce żoną swą nazywać?
— Droga Miss Warthon, zawołał Major, droga Franciszko! chciałbym w tym momencie umrzeć dla ciebie, dla brata twoiego! ale czyż mogę zdradzić powinność moią? mamże splamić móy honor, stać się niegodnym ciebie i na twą własną zasłużyć pogardę?
— Peytonie Dunwoodi, rzekła z płaczem Franciszka, zapewniłeś mnie, przysiągłeś mi że mnie kochasz.
— Że cię kocham Franciszko! tysiąc razy więcćy nad życie.
— Czyż myślisz iżby to drogie imię męża mógł posiadać ten, któryby ręce — swoie we krwi brata mego zmazał?
— Śmiertelne rany zadaiesz méy duszy, Franciszko! zawołał Dunwoodi. I cóż zresztą naszém cierpieniem iemu pomożemy? Niepodobna żeby Henryk miał się trudnić podłém szpiegostwa rzemiosłem, i pewien iestem iż skoro rzecz ta cała bliżéy wyiaśnioną zostanie, pomyślnie skończyć się musi, teraz zaś tyle przynaymniéy zrobić mogę dla niego, iż mu iako woiennemu ieńcowi, wolność na słowo zostawiam.
Nadzieia zwykle w nieszczęściu pociesza: byle iéy tylko naysłabszy promyk zabłysnął, człowiek zaraz w wyższe przenosi się sfery że i o tem co minęło zapomina, a cieszy się tém, czego przewidzieć nie może. Te téż słów kilka, wróciły spokoyność Franciszce, i nowe na iéy licach rozwinęły róże.
— Któżby mógł o tém wątpić, zawołała, ażeby Dunwoodi mógł nas kiedy opuścić.
I w tych słowach wprowadziła go do salonu, gdzie czekali na niego bardziéy nicspokoyni, iak niecierpliwi.
Obadwa młodzi ludzie, których przeznaczenie pod nieprzyiacielskiemi chorągwiami sobie postawiło, pozdrowili się z sobą z tą otwartością, iaka tylko rzetelnéy przyiaźni iest właściwą, i Henryk zachował taką spokoyność w swéy twarzy iakby go los iego nie obchodził. Reszta familii zapewniona wesołą miną Franciszki powitała go z uprzeymością, malującą wdzięczne iéy uczucia. Dunwoodi zdawał się bydź naybardziéy pomieszanym z całego towarzystwa, tą iedynie przeięty myślą, iakimby sposobem mógł pogodzić obowiązki powołania swego, z temi, które miłość na niego wkładała.
Po kilku chwilach milczenia, rozkazał dwóm szyldwachom, których roztropny Lawton przy swoim więźniu postawił, aby wyszli z pokoiu, i łagodnie rzekł do Henryka:
— Teraz zechcesz mi się przyznać Henryku, dla czego Kapitan Lawton znalazł cię tu przebranego? ale pamiętay że się pytam ciebie iako przyiaciel, i proszę żebyś mi wszystko wyznał szczerze, nic nie ukrywaiąc przedemną, i owszem zechcesz mi się zwierzyć iak chory przed Doktorem, kiedy uleczony bydź pragnie.
— Przyszedłem tu przebrany, Maiorze Dunwoodi, niechcąc narażać się na to, iżbym nawiedzaiąc familią moią, woiennym zostać miał ieńcem.
— I rozumie się, żeś się przebrał wtenczas, gdyś uyrzał zbliżaiący się oddział Lawtona?
— Bez wątpienia, odezwała się Franciszka. Sara ze mną usłyszawszy dragonów, pomagaliśmy iego przebraniu, i ieżeli odkrytym został, niezręczność nasza bardziéy temu winna.
Uśmiechnął się maior na to oświadczenie.
— I oczewiście, dodał, w tak nagłym razie co się pod ręką nadarzyło, do nowego ubioru użytém bydź musiało?
— Nie; rzekł kapitan Warthon z mezką stałością, wyszedłem iuż przebrany z New-York, i rozumiałem iż nazad tak samo powrócę.
— Ale nasze straże rozstawione na Białéy równinie, rzekł maior, iakże przepuścić cię mogły?
— Zatrzymywały mnie wprawdzie mimo mego przebrania, ale puszczali mnie natychmiast, zobaczywszy ten paszport, który nosi na sobie imie Washingtona, a któren nie sądząc fałszywym kupiłem.
Dunwoodi wziął paszport, obeyrzał go kilkakrotnie z uwagą, i zwracaiąc się do swego więźnia, nieco ostrzeyszym rzekł do niego tonem:
— Od kogo i iakim sposobem mogłeś dostać tego paszportu, kapitanie Warthon?
— Takie zapytanie rozumiem, że do maiora Dunwoodi nie należy.
— Przepraszam, kapitanie, uprzedziłem cię, iż odpowiedzi twoie powinny bydź szczere, i z prawdą zgodne.
Stary Warthon, który dotąd czynionych synowi zapytań przerywać nie śmiał, odezwał się w tym momencie:
— Zapewne maiorze, paszport ten iest bez żadnego znaczenia. Ale ileż to osób za podobnemi przechodzi, gdyż w woynie takich rzeczy ani się ustrzedz można.
— Podpis nie iest podrobiony, rzekł maior; znam dobrze rękę ienerała Washingtona. Widać że zaufanie iego nadużytém zostało, i że pomiędzy nami znayduie się potaiemny zdrayca, którego odkrycie iest dla nas bardzo ważne. Kapitanie Warthon, powinność moia zabrania mi uwolnić cię na słowo: musisz mi towarzyszyć do głównéy kwatery.
— Czekam na to: odpowiedział Henryk spokoynie. I zbliżaiąc się do oyca kilka słów do niego przemówił po cichu.
Dunwoodi spuścił oczy w ziemię, i podnosząc ie uyrzał przed sobą Franciszkę pomieszaną, bladą i bardziéy do martwéy, niż do żyiącéy istoty podobną. Okropny to był widok dla niego, i pod pozorem wydania niektórych rozkazów wyszedł z pokoiu. Franciszka zebrawszy wszystkie swe siły, udała się za nim, i zatrzymała go w sali, w któréy iuż pierwéy rozmawiali z sobą.
— Maiorze Dunwoodi, rzekła do niego przerywanym głosem, wynurzyłam ci moie uczucia, bo cóżbym miała ukrywać przed tobą? Wierzay mi, Henryk iest niewinny: ieżeli zbłądził, to nieuwagą swoią. Czyż ta ziemia co go wychowała, którą ty bronisz, krwią iego ma bydź zbroczona?
— Zbytek żalu przerwał iéy słowa, i dopiero po chwili zarumieniona rzekła: przyrzekłam ci Dunwoodi iż zostanę żoną twoią, skoro tylko pokóy zwróconym będzie oyczyźnie naszéy; uwolniy brata moiego, a gotową iestem stanąć z tobą przed ołtarzem kiedy zechcesz, dzisiay nawet! póydę wszędzie za tobą, i iako żona żołnierza, zniosę niewygody i trudy, byle dla ciebie, i brata.
Dunwoodi przycisnął iéy rękę do swego serca i w trudném do opisania uniesieniu:
— Franciszko! zawołał, zaklinam cię, skończ twoie żądanie, gdyż życie ci tylko moie poświęcić mogę, honor móy nie samego mnie iest tylko własnością.
— Odmawiasz zatem méy reki? rzekła z nieiaką obrazą, chociaż blade iéy lica, łono gwałtownie wzruszone, i drżące iéy lica, przekonywać zdawały się, iż rodzay ten iéy boleści z żalu iedynie pochodził.
— Odmawiam, zawołał iéy ulubiony, czyżem sam nie nalegał z proźbą i łzami o rękę twoią? mogłożby bydź bardziéy co pożądańszego dla mnie na ziemi. Ale zastanów się: czyż mogę przyiąć ią pod warunkami, które tak mnie iak brata twoiego poniżaią! wszakże nadzieia nie iest ieszcze stracona, Henryk nie tylko skazanym, ale sądzonym nawet może nie będzie. Bądź pewną; że ani starań ani proźb moich nic oszczędzę, aby go ratować, i zaręczyć ci mogę, Franciszko! iż nie iestem bez zaufania i względów u Washingtona.
— Ale ten nieszczęśliwy paszport! to nadużycie iego ufności, ta zdrada iak mówisz, powiększy uchybienie w oczach pełnego sprawiedliwości wodza; gdyby zaś starania i proźby mogły zachwiać nieugiętą iego duszę, maior Andrzey byłżeby zgubiony?
Dunwoodi chciał cóś odpowiedzieć, lecz Franciszka tracąc z rozpaczą dalsze nadzieie, słuchać go dłużéy nie chciała i do swego pokoiu pobiegła, iżby bez świadków ulżyć ciężarowi smutku swego.
Maior stanął zdumiony równie własnym iak kochanki swéy udręczony żalem, wyszedł z resztą dla wysłania służącego aby ią na moment ieszcze poprosił, lecz w sieni zatrzymało go małe dziecko, całe łachmanami okryte, które wprzód mu się dobrze przypatrzywszy, oddało kawałek brudnego w trąbkę zwiniętego papieru, i samo zniknęło nie powiedziawszy ani słowa. Rozwinął on ten bilet kolosalnemi hieroglifami pisany, i tak trudny do przeczytania iż ledwie z niego następuiące doyść było można słowa:
„Jazda i piechota królewska, nie są daléy iak o ćwierć mili”
Zmieszał się Dunwoodi, i nie myśląc iuż więcéy iak o powinności swoiéy, rozkazawszy dwóm szyldwachom aby nad więźniem czuwali, sam co tylko miał siły zmierzał do swego oddziału, gdzie przednie straże ucierać się iuż z sobą zaczęły, i kilka wystrzałów słyszeć się dało. W téyże saméy chwili zatrąbiono do boiu, i nim zdążył stanąć na czele, wszystko iuż było w ruchu, i Lawton obieżdżaiąc sformowane we trzy rzędy szeregi, wołał:
— Naprzód bracia, naprzód! pokażmy Anglikom co umie Wirgińska iazda.
Kilku żołnierzy, których kapitan wysłał na zwiady, wrócili z doniesieniem o poruszeniach nieprzyiaciela. Maior wydał natychmiast potrzebne rozkazy, z tém umiarkowaniem i przezornością, iaka tylko biegłym dowódzcom iest właściwą. Spoyrzał ieszcze na dom, który przed chwilą opuścił i w uniesieniu wyobraźni swoiéy, zdawał się widzieć postać kobiety, stoiącéy w oknie tego samego właśnie pokoiu, gdzie rozmawiał z Franciszką. Z wzniesioneini w górę rękami wzywała niby nieba opieki, i choć oddalenie nie pozwalało rozpoznać iéy rysów, nie wątpił iednak żeby to ona nie była. Wszakże mimo tak drogiego dla siebie widoku nie zapomniał o obowiązkach do powołania swego przywiązanych, i iego żołnierze znaleźli w nim ten sam zapał i odwagę, która go zawsze na polu bitwy odznaczała.
Oddział maiora Dunwoodi połączony z dowództwem Lawtona, trzysta ludzi wynosił. Ale oprócz tego rachowali oni choć w dość małéy liczbie tak nazwanych przewodników, którzy wrazie potrzeby zastępowali mieysce piechoty. Dowódzca rozkazał im naypierwéy uprzątnąć zawały, iakieby tamować mogły przeyście dla kawaleryi, co nie było tak trudne do wykonania, raz że nieprzyiaciel stał w mieyscu, drugi raz, że te przygotowawcze roboty, dwudziestu ludzi na dzień więcéy nie wymagały.
Pominąwszy wąwozy, trzeba było wyiść na płaszczyznę odkrytą od zachodu karłowatemi wzgórkami, które proporcyonalne co do swéy wysokości i obwodu, zdawały się bydź bardziéy szańcami, lub innym z woiennych czasów zabytkiem. Nie wielka lecz dość bystra rzeka, około nich przechodziła, i choć wylewała czasami, nigdzie iednak na polach widzieć nie można było hoynieyszych Cerery darów. Wtenczas właśnie poprzerywała drogi, i tylko co od południa łatwicyszém iéy było przebycie, ale i to nie dla kawaleryi, która nie tyle dla głębokości rzeki, iak dla skalistych iéy brzegów, żadnym sposobem przeprawić się na drugą stronę nie mogła. Musiano zatem rzucić most podobnie, ieżeli sobie przypominają czytelnicy nasi, iak o pół mili dochodząc do Szarańcz.
Na wschodzie téy równiny, góry pokryte skałami wychodziły prawie na iéy środek i do połowy ią zmnieyszały. Jedna z nich wyniesiona iak starożytna baszta, równie niedostępna iak Alpy Anibala, podała myśl maiorowi, iżby przy niéy kapitana z 24 ludźmi zostawić na zasadzce. Kapitan nieukontentowany zrazu z swego przeznaczenia, naygorętszym późniéy pałał zapałem, wyobrażaiąc sobie iakie wycieczka iego może sprawić skutki na nieprzyjacielu, który naymniéy mógł się go w téy stronie spodziewać. Dunwoodi miał w tém także ważne swe powody: znał on żywy i prędki charakter Lawtona, wiedział iż gotów przyśpieszyć attak, którenby tylko osłabił iego siły, i zniszczył wszystkie zamierzonego zwycieztwa korzyści. W saméy rzeczy ta szczególna namiętność była w Lawtonie, iż spotykaiąc się naprzeciw siebie z nieprzyiacielem, nie wyrachowawszy wprzód własnego planu, pierwszy na niego nacierał; w każdym zaś innym razie, posiadał on tyle umiarkowania i rozsądku, ile odwagi i męztwa. Po lewéy stronie równiny, na któréy maior bitwę stoczyć postanowił, znaydował się las gęszczami zarosły, i ciągnący się przeszło milę długości: tam on ukrył oddział swéy piechoty, zalecaiąc iéy, aby dała ognia wtenczas dopiero, gdy nieprzyiaciel tył od lasu zaymować zechce.
Wszystkie te przygotowania, o pół mili tylko od Szarańcz łatwo ztamtąd mogły bydź widziane, i iak się domyśleć można, dla mieszkańców ich oboiętne nie były. Pan Warthon iedynie nie widział nic dla siebie pomyślnego, iakikolwiek by los téy utarczki wypadł. Gdyby zwyciężyli Anglicy, syn iego uwolniłby się wprawdzie od grożącego mu niebezpieczeństwa, ale cóżby zatem poszło? wiadomo dobrze, że iego neutralny charakter z własnego interessu pochodził. Umieszczenie albowiem syna w służbie królewskiéy ściągnęło na niego niechęć współziomków, i byłby pewnie od dawna maiątek swóy utracił, gdyby nie miał rekoymi za sobą w iednym ze swoich krewnych, który znakomite urzędowanie w nowéy administracyi kraiu posiadał, i gdyby rozsądném umiarkowaniem nie był się rządził.
Wprawdzie szczerze on sprawę króla popierał, i gdy Dunwoodi w obozie Amerykańskim żądał, aby mu pozwolił starać się o rękę Franciszki, nie inne do przyiecia tego oświadczenia miał powody, iak że sobie przez ten związek zapewni pomoc, a z czasem i przewagę w republikańskim rządzie. Lecz ieżcliby teraz syn iego uwieziony przez powstańców, przez woyska królewskie uwolnionym został, opinia publiczna świadczyłaby przeciw niemu, i cały iego maiątek na własność narodową przeyśćby musiał. Z drugiéy znów strony zwycięztwo republikanów gotowało zgubę synowi: trudno go było ratować, prawa nadawały powagę sądowi, sąd stanowił wyrok, a wyrok nie mógłby wypaść inny tylko podług rzeczy, nie w skutkach ale pozorami potepiaiących Henryka. Smutne wprawdzie położenie, gdzie w własném sercu obieraiąc drogę, pewnego w nim stanowiska znaleźć nie można. Warthon zarówno był oycem troyga dzieci: gdyby dla ocalenia iedncgo drugie ukrzywdził, nie tylko żeby ie wyzuł z fortuny, ale co gorsza nad wszystko, niechęć rodaków swoich zostawiłby im w puściźnie, i własną niesławę imieniowi swoiemu przekazał. Sam zatem nie wiedząc do któréy strony zwrócić miał swe życzenia, na rozwiiaiące się pod bokiem iego woysk obydwóch obroty, spoglądał z tą niespokoynością, iaką każdy człowiek słabego charakteru w podobnym razie doświadczać musi. Zupełnie inne uczucia zaymowały kapitana Warthon zoslaiącego pod strażą dwóch dragonów, z których ieden z dobytym stał przy drzwiach pałaszem, a drugi w pokoiu, ani na moment z oka go nie spuszczał. Biedny więzień, patrząc na wszystkie rozporządzenia Maiora Dunwoodi, oddawał sprawiedliwość znakomitym talentom dawnego swego przyiaciela, i zarazem lękał się o los tych, pod których chorągwiami walczyć pragnął.
Miss Peyton i Sara przypatrywały się woiennym owym poruszeniom, ze szczerém oreżowi Angielskiemu życzeniem. Ciotka, iż sądziła uyrzeć wolnym swoiego siostrzeńca, siostrzenica zaś że sercem i duszą przywiązaną była do sprawy królewskiéy. Siedziały one ciągle w oknie, dopóki woyska Angielskie wąwozów nie przeszły, lecz gdy trąby woienne zabrzmiały, i gdy krwawa scena rozpocząć sic m iała, w ówczas obydwie wziąwszy się za ręce, do innego odeszły pokoiu.
Nie takiemi to myślami przeiętą była Franciszka; co tylko czułość wyobrazić sobie może, co miłość przedstawić iest zdolną, to wszystko czuła ona w swéy duszy. W téyże saméy sali gdzie po dwakroć rozmawiała z Dunwoodi, z iednego okna wychodzącego na zachód, mogła dokładnie widzieć wszystkie przygotowania do boiu. Z tém wszystkiém nic nie widziała przed sobą nad Maiora, który iéy serce i umysł zaymował. Gdzie się tylko obrócił, nigdzie go z oka nie straciła. Patrzała na niego iak wsiadał na konia, iak ustawiał woysko swe do bitwy, iak przebiegał potém szeregi, zatrzymywał się czasami i mówił do żołnierzy, zapewne dodaiąc im męztwa, którém sam był ożywiony. Zadrżała na wspomnienie iż męztwo to, może bydź grobem dla niego, i właśnie gdy podczas tych uwag pierwszy ogień dał się usłyszeć, padła na sofę; okręciła sobie głowę szalem i kryiąc ią pod poduszki, została w tym stanie odrętwienia i nieprzytomności, aż do końca utarczki.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.