Studnia trzech Mędrców

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Studnia trzech Mędrców
Pochodzenie Legendy Chrystusowe
Wydawca Polska Y.M.C.A.
Data wyd. 1946
Druk O.G.I.
Miejsce wyd. Rzym
Tłumacz Wanda Młodnicka
Tytuł orygin. De vise männens brunn
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
STUDNIA TRZECH MĘDRCÓW

W starożytnej krainie judejskiej panowała Susza z wpadłymi oczyma, nieubłagana kroczyła po zżółkłej trawie i uschniętych ostach.
Było to w lecie. Słońce paliło nagie grzbiety gór, a najlżejszy wietrzyk wzbijał gęste tumany wapiennego kurzu z białoszarej roli, trzody na dolinach stały, tłocząc się nad wyschłymi potokami.
Susza chodziła badając zapasy wody. Poszła do sadzawek Salomona i zauważyła z westchnieniem, że ich skaliste brzegi okalają znaczną jeszcze jej ilość. Potem udała się do sławnej studni Dawida koło Betleemu ale i tam zastała zapas. W końcu skierowała się leniwym krokiem na gościniec szeroki, wiodący z Betleem do Jerozolimy.
Będąc prawie w pół drogi, ujrzała studnię Trzech Mędrców, która leży przy gościńcu, i zauważyła natychmiast, jako bliską jest już wyschnięcia. Susza usiadła na cembrynie, którą stanowi duży kamień wydrążony i zajrzała w głąb. Błyszczące zwierciadło wody, zwykle widoczne tuż blisko otworu, opadło głęboko, a bagniste trzęsawisko zmąciło je i zanieczyściło od spodu.
Kiedy brunatne spalone oblicze Suszy odbiło się w mętnym zwierciadle studni, wydała woda plusk przestrachu.
— Chciałabym wiedzieć, kiedy już tobie wreszcie koniec przyjdzie, — rzekła Susza, — nie zdołasz tam w dole znaleźć dopływu, który by twoje życie podtrzymał. A o deszczu nie może być mowy, dzięki Bogu, przed upływem dwu, albo trzech miesięcy.
— Bądź spokojna, westchnęła studnia. — Nic mi nie pomoże. Tu by potrzeba co najmniej jakiego rajskiego źródła.
— W takim razie nie opuszczę cię, aż się wszystko skończy, — rzekła Susza. Widziała ona, że stara studnia dogorywa i chciała mieć przyjemność patrzenia na to, jak kropla po kropli zamiera.
Zadowolona usiadła sobie na brzegu cembryny i radowała się słysząc, jak studnia wzdycha z głębi. A i to ją cieszyło, że widziała zbliżających się spragnionych wędrowców, jak spuszczali wiadro, aby je wyciągnąć z odrobiną błotnistej wody.
Tak minął cały dzień, a kiedy ciemność nastała, zajrzała Susza znowu na dno studni. Już tylko odrobina wody połyskiwała na dole.
— Zostanę tu całą noc, — zawołała, — nie spiesz się tylko. Jeżeli tyle jasności zostanie abym zaglądnąć mogła w ciebie, to napewno życie zakończysz.
Susza skuliła się na krawędzi studni, podczas gdy noc gorąca, okrutniejsza i bardziej męcząca niż dzień, zapadała nad Judeą. Psy i szakale wyły bez ustanku, spragnione krowy i osły odpowiadały im z dusznych stajen. A jeżeli wiatr powiał, to nie chłodzący, przeciwnie, parny był i duszny, jak ziejący oddech jakiego olbrzymiego, śpiącego potwora.
Gwiazdy jednak świeciły ślicznym połyskiem a cieniutki księżyc na nowiu rzucał swe miłe zielonawo-błękitne światło na szare pagórki. W świetle tym ujrzała Susza zbliżającą się ku wzgórzu karawanę; szła w stronę studni Trzech Mędrców.
Susza siedziała patrząc na długi orszak i radowała się chytrze, rozważając ile to pragnienia wędruje znowu do studni a kropli wody nie znajdzie, aby je ugasić. Tyle ludzi szło i bydła, że choćby studnia pełną była, toby ją byli wypili. Nagle zdało jej się, że tę karawanę jakąś osobliwą, jakby duchy jakie sunęły po nocy. Wszystkie wielbłądy ukazały się zrazu na wzgórzu, które się odcinało na tle horyzontu, można było sądzić, że zstępują wprost z nieba. W świetle księżyca wydawały się większe, niż zwykłe wielbłądy, i nadto łatwo kroczyły objuczone ogromnymi tobołami.
A jednak nie mogła uwierzyć, iż nie są rzeczywiste, wszakże widziała je najwyraźniej. Mogła nawet rozróżnić, że trzy pierwsze to dromadery o szarej połyskującej sierści i to, że były bogato okulbaczone, w czaprakach z frendzlami i że niosły dostojnych, dorodnych jeźdźców.
Cały orszak zatrzymał się przy studni, dromadery po trzykrotnym ostrym załamaniu kolan ułożyły się na ziemi, a jeźdźcy zsiedli. Wielbłądy juczne, których coraz to więcej się gromadziło, zdawały się tworzyć nieprzejrzany skłębiony tłum długich szyj, garbów i wysoko sterczących tłomoków.
Trzech dostojnych jeźdźców zbliżyło się natychmiast do Suszy witając ją tym, że dłoń kładli na czoła i piersi. Widziała, że ubrani byli w olśniewająco białe szaty i ogromne turbany, u których nad czołem błyszczała gwiazda tak jasna, jakby prosto z nieba zdjęta.
— Przybywamy z dalekiej krainy, — rzekł jeden z wędrowców, — i prosimy abyś nam powiedziała, czy to istotnie jest studnia Trzech Mędrców?
— Dziś jeszcze nazywa się studnią, — odparła Susza, — ale jutro już nią nie będzie. Dzisiejszej nocy wyschnie.
— To naturalne, skoro ty tu jesteś, — rzekł przybysz. — Jednak czyż nie jest to jedna z tych świętych krynic, które nigdy nie giną? Trzej Mędrcy są w raju.
Trzej przybysze spojrzeli po sobie.
— A czy znasz ty istotnie dzieje tej starej studni? — spytali.
— Ja znam dzieje wszystkich studzien, rzek, strumieni i źródeł, — rzekła dumnie Susza.
— Zróbże nam przyjemność i opowiedz nam dzieje tej studni, — prosili wędrowcy. A usiadłszy wokoło tępicielki wszystkiego co wzrasta, słuchali.
Susza chrząknęła, poprawiła się na cembrynie, jak mówca na trybunie, poczem zaczęła opowiadać.
— W mieście Gabes w Medii, które leży tuż u brzegu pustyni, a które mi dlatego często miłym bywało schroniskiem, żyli przed laty trzej ludzie sławni z swej mądrości. Byli oni bardzo ubodzy, co tym osobliwszym było, że w Gabes ceniono mądrość wysoko i hojnie ją opłacano.
Nie mogło się jednak tym ludziom lepiej powodzić, jako że jeden, był zgrzybiały od starości, drugi trędowaty a trzeci murzyn z grubymi wargami. Ludzie uważali, że pierwszy za stary, aby ich mógł czego nauczyć, przed drugim uciekali bojąc się zarazy, a trzeciego nauk nie chcieli słuchać dlatego, ponieważ im się zdawało, iż z Etiopii nic nigdy mądrego nie wyszło.
— Trzej mędrcy połączyli się jednak w swym nieszczęściu. We dnie żebrali wspólnie pod bramą świątyni a noce spędzali śpiąc razem na dachu. Mogli sobie przynajmniej życie uprzyjemniać w ten sposób, że społem rozmyślali nad wszystkim osobliwym, co o rzeczach i ludziach wiedzieli.
— Pewnej nocy, gdy tak jeden obok drugiego spali na dachu, obrosłym gęsto czerwonym, odurzającym makiem, zbudził się najstarszy z nich i rozejrzawszy się wokoło zbudził towarzyszy.
— „Błogosławionym niech będzie nasze ubóstwo, które nas zmusza spać na wolnym powietrzu” — rzekł do nich. — „Budźcie się i wznieście wzrok wasz ku niebu!”
— A była to noc — rzekła Susza nieco łagodniejszym głosem — noc, której nie zapomniał nikt, kto ją widział. Przestwór był tak jasny, że niebo, które zawsze robi wrażenie sklepienia, stało się bezdennie przejrzyste i falami napełnione jak morze. Światło falowało w górze, a gwiazdy zdawały się płynąć w rozmaitych oddaleniach, jedne w głębi świetlanych fal, inne znowu na powierzchni.
— Zaś w najdalszej wysokości ujrzeli trzej mężowie punkt ciemny. Ciemność ta przebiegła przestrzeń jak piłka i zbliżała się coraz bardziej, a gdy się tak zbliżała, zaczęła się rozjaśniać, rozjaśniać tak jak róże — niech Bóg je wszystkie spali — kiedy się z pączka rozwijają. Światło rosło, powłoka ciemności odpadała powoli, a jasność wykwitła w cztery promieniejące płatki. Wreszcie, kiedy się o tyle zbliżyła, jak najbliższa nam z gwiazd, zatrzymała się. Wtedy ciemność ustąpiła zupełnie a listek po listku rozgorzał w piękne różowe światło, aż równy gwiazdom promieniał na niebie.
Skoro to biedni mężowie zauważyli, objawiła im mądrość ich, że w tej godzinie urodził się na ziemi król potężny, taki, którego władza wyżej sięgnie, niż władza Cyrusa albo Aleksandra. Wtedy rzekli do siebie:
— „Pójdźmy do rodziców nowonarodzonego i opowiedzmy im cośmy widzieli. Może nas nagrodzą kiesą ciężkich syklów, albo złotym naramiennikiem”.
Ujęli długie swe kije wędrowne i wyruszyli w drogę. Szli przez miasto precz za bramę, tu zawahali się chwilę, gdyż rozlegała się przed nimi wielka pustynia, której ludzie nienawidzą. Wtedy zobaczyli, że nowa gwiazda rzuca wąską smugę światła na piasek i pełni ufności poszli za gwiazdą, jak za drogowskazem. Przez całą noc szli przez wielkie pola piasku a idąc rozmawiali o nowonarodzonym królu; sądzili, że go zastaną w kolebce ze złota, igrającego drogimi kamieniami. Skracali sobie godziny wędrówki układając, jak to staną przed ojcem jego, królem i przed jego matką, królową i jak im powiedzą, że znaki na niebie przepowiadają ich synowi władzę i moc, piękność i powodzenie większe niż chwała Salomona.
Pysznili się tym, że Bóg ich wybrał, aby oglądali gwiazdę. Mówili do siebie, że rodzice nowonarodzonego nie mogą ich mniej wynagrodzić jak dwudziestu kiesami złota, a może im nawet tyle dadzą, że nigdy więcej nie zaznają już męki ubóstwa.
— Czyhałam wtedy jak lew na pustyni, — ciągnęła Susza dalej, — aby się rzucić z całą katuszą pragnienia na tych wędrowców; a jednak uszli mi, przez całą noc wiodła ich gwiazda, a rano, kiedy świt na niebie zeszedł i inne gwiazdy pogasły, ta jedna świeciła ustawicznie, aż ich zawiodła do oazy, gdzie znaleźli źródło i daktylowe drzewa.
— Tam spoczywali dzień cały, aż dopiero gdy noc zapadła, widząc jak promień światła znowu drogę na piasku znaczył, wybrali się w dalszą drogę.
— Po ludzku sądząc — ciągnęła Susza dalej, — była to bardzo piękna wędrówka. Gwiazda ich wiodła, tak, że nie odczuwali głodu ani pragnienia. Wiodła ich mimo kolczastych ostów, omijała sypki, lotny piasek, chroniła ich od jaskrawego słońca i od palących wichrów pustyni. Ciągle powtarzali mędrcy do siebie: „Bóg nas strzeże i błogosławi naszej drodze. Jesteśmy jego wysłannikami”.
— Ale powoli nabierałam przecie władzy nad nimi, — opowiadała Susza dalej — i po kilku dniach serca tych wędrowców były zamienione w pustynię, tak oschłą jak ta, przez którą wędrowali. Napełniła je pycha bezowocna i trawiąca zachłanność.
— „Jesteśmy wysłannikami Boga” — powtarzali mędrcy, — „a ojciec nowonarodzonego nie nagrodzi nas zbytnio, jeżeli nam da karawanę obładowaną złotem”.
— Wreszcie zawiodła ich gwiazda przez sławną rzekę Jordan w górę na Judejskie wyżyny. Aż pewnej nocy zatrzymała się nad miasteczkiem Betleem, które z pomiędzy zielonych oliwnych drzew na skalistym wzgórzu widniało.
— Trzej Mędrcowie rozglądali się za zamkami, warownymi wieżami i murami, słowem za tym wszystkim, co do stolicy królewskiej należy, jednak nic z tego nie znaleźli. Co gorsza gwiazda nie zawiodła ich nawet do miasteczka, tylko zatrzymała się nad jaskinią przy drodze. Łagodny promień wnikał przez otwór i ukazał trzem wędrowcom dziecię, które matka śpiewem na kolanach usypiała.
— Pomimo, że widzieli jak światło, niby korona, otoczyło głowę dziecięcia, mędrcy zostali przed grotą. Nie weszli do środka, aby dziecku sławę i królowanie przepowiedzieć.
— Odwrócili się nie zdradzając swej obecności, umknęli przed dzieckiem i zawrócili się na powrót ku wzgórzom.
— „Czyżbyśmy się do żebraków wybrali, tak ubogich i nędznych, jak my sami?” — mówili. — „Czyżby nas pan Bóg tu zawiódł, — abyśmy żarty stroili i dziecku pasterza wróżyli królewskie świętości? To dziecko do niczego więcej nie doprowadzi, jak że w tej oto dolinie owce pasać będzie”.
Susza przerwała i upewniająco kiwała głową do swoich słuchaczy. Czyż nie mam racji? zdawała się mówić. Wiele jest rzeczy oschlej szych niż piasek pustyni. Ale nic nie ma oschlejszego nad serca ludzkie.
Trzej Mędrcy nie uszli daleko, kiedy wpadło im na myśl, że się zbłąkać musieli, że zmylili drogę — mówiła Susza dalej, — i podnieśli wzrok szukając gwiazdy przewodniej, aby ich na dobrą drogę skierowała. Ale gwiazda, za którą tu przyszli od Wschodu, znikła na niebie.
Trzej wędrowcy zlękli się gwałtownie, twarze ich miały wyraz głębokiego żalu.
— To co teraz nastąpiło, — podjęła opowiadająca na nowo, — jest, sądząc wedle ludzkiego widzenia rzeczy, pocieszającym może. Prawdą jest, że trzej mężowie nie widząc już gwiazdy, zaraz pojęli, że zgrzeszyli przeciw Bogu. I stało się z nimi, to, — mówiła Susza z dreszczem odrazy — co się dzieje w jesieni z rolą podczas pory deszczowej. Zadrżeli jak ziemia od grzmotów i piorunów, istota ich zmiękła, a pokora jak trawa zaczęła wschodzić w ich umysłach.
— Trzy dni i trzy noce błądzili po okolicy, aby odszukać dziecko, któremu mieli hołd złożyć. Ale gwiazda się nie ukazała, błąkali się i oddalali coraz bardziej i w coraz większy smutek opadali i zwątpienie.
Trzeciej nocy zatrzymali się przy tej studni, aby się napić. Wtedy przebaczył im Pan Bóg, a gdy się nad studnią pochylili ujrzeli w wodzie zwierciedlącą się gwiazdę, która ich ze Wschodu przywiodła.
Zaraz też ujrzeli ją na sklepieniu niebios, a światło jej zaprowadziło ich z powrotem do Betleem, do szopki, tam padli na kolana przed dzieciątkiem i rzekli:
— Przynosimy ci czary pełne kadzidła i miry, będziesz największym królem, z tych co kiedykolwiek żyli od stworzenia świata, aż do końca jego. — Wtedy położyło dziecię rączkę na ich pochylone głowy i — o dziwo! Dało im ono większe dary, niżby zdołał dać król jaki. Starzec stał się młodzieńcem, trędowaty ozdrowiał, a murzyn stał się pięknym i białym. Powiadają, że taka wspaniałość biła od nich, iż wróciwszy do ojczyzny, obrani zostali królami, każdy w swoim państwie.
Susza zatrzymała się w opowiadaniu, a trzej wędrowcy sławili jej wymowę:
— Dobrze opowiadałaś — rzekli. — Jednak to dziwne, że Trzej Mędrcy nie ratują swej studni, w której im gwiazda zabłysła. Czyżby zapomnieli tego dobrodziejstwa?
— Czyż nie powinna ta studnia trwać zawsze, — rzekł drugi wędrowiec — i przypominać ludziom, że szczęście co znika na wyżynie pychy, można odnaleźć w głębinach pokory?
— Czyżby zmarli, gorszymi byli od żyjących? — rzekł trzeci. — Czyż zbawieni nie mogą odczuwać wdzięczności?
Ale gdy tak mówili, zerwała się Susza z krzykiem. Poznała przybyszów, wiedziała już kto byli wędrowcy. Uciekła jak szalona, aby nie patrzyć na to, jak trzej mędrcy zwołali sługi swoje i jak przywiedli wielbłądy obładowane bukłakami wody i jak wodą przyniesioną z raju zasilali biedną, wysychającą studnię.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Wanda Młodnicka.