Strona:Zygmunt Różycki - Wybór poezji.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II.

O, marne, czcze nadzieje! O, nikłe złudzenie!
Dziś przyszła do mej celi, ale na jej twarzy
Nie było złotych jutrzni — był smutek cmentarzy
I było jakieś wielkie, tęskne zamyślenie.

Przyszła cicho, owita w szare mgielne cienie,
Z jakichś dalekich, martwych przyszła wirydarzy
I przyniosła mi echa przekwitłych miraży,
Płacz zwiędłych liści, kwiatów zwarzonych westchnienie.

Przyszła cicho wśród nocy, deszczem rozełkanej,
I na piersi mej trwożnie położyła głowę,
A z oczu jej pociekły sznury łez perłowe...

I odtąd się zwiększyły wszystkie moje rany,
Bom wyczuł, że i ona ma w swej duszy ciemnie,
Że może nieszczęśliwszą trzykroć jest odemnie.






Poezye. — 15.225