Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dobrze usposobiony, znalazł się w krótce na rogu ulicy, koło straganu Baśki.
Stragan był pusty.
Osłupiał.
Spojrzał po raz drugi — ale nietylko Baśki, ale nawet samowaru nie było.

∗                    ∗

Baśka ma jakieś boleści. Leży bezprzytomna od świtu. Starszy brat, wróciwszy z miasta, nadarmo aplikował jej wódkę z pieprzem, imbirem i piołunem, — baby odczyniały uroki — nic nie pomagało. Gorączka rozbierała Baśkę coraz bardziej. Zdawało się, że lada chwila Baśka zemrze.
— A to ci kram będzie, jak babsko kłapnie! Żeby jeszcze co miała. Ale to gołe, jak turecki święty. Nie głupim, lecę po budę!...
W godzinę później jechała pierwszy raz w swojem życiu Baśka powozem z wielką paradą. Obok niej asystowali jacyś młodzi panowie. Ten, co siedział na koźle, raz po raz świstał na świstawce, coś na ten sposób, jak to robią wielcy panowie, gdy jadą na wyścigi. Baśka jednak dobrodziejstwa tego, ocenić nie była w stanie. Oczy przewrócone w słup, świadczyły, że zamierza posiąść spokój pożądany i wieczność osłodzoną!
Słusznie zauważył jeden z młodych apostołów Eskulapa do swego kolegi, posiadającego nos i okolice nosa czysto semickie:
— Tu z ratunku nie będzie rezultatu.
— Jak nie będzie rezultatu, to będzie rezulmama!...
I tak się stało. Rezulmama pociągnęła kosą — i Baśka bez pożegnania opuściła ten świat i przyjaciół grono!
Za całe wytłumaczenie tego faktu, służyć miała kartka, którą Baśce wystawili lekarze. Stało tam na niej wyraźnie wypisane, że zmarła ona na zatkanie klapki dwukończystej.
Starszy brat, gdy to przeczytał, pokiwał głową, splunął i burknął ze złością pod nosem: