Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I tak się stało! — Pobyt na Jasnej Górze i modlitwa przed cudownym obrazem odrodziła nas duchowo, do tego stopnia, że mój przyjaciel w roztkliwieniu mówił:
— Gdyby teraz rabusie mnie napadli, oddałbym wszystko z rozkoszą.
— To doskonale, mój przyjacielu, bo niezadługo życzeniu twojemu stanie się zadość!


∗                    ∗

Do Warszawy przyjechaliśmy o północy. Dorożkarz oświadcza nam, że hotele przepełnione i szkoda jechać do któregokolwiek, bo wszystko zajęte.
Mój przyjaciel o mało nie zemdlał.
— Przecież na ulicy spać nie możemy!
— A jużci, że nie można, bo zabiorą do cyrkułu! Dopiero o trzeciej rano wolno wyjść na ulicę, — odpowiada dorożkarz!
— Proszę jechać do hotelu... i tu wymieniam mu nazwę przystani, gdzie mamy złożyć nasze strudzone podróżą głowy!...
Jedziemy!
Na odgłos dzwonka wyłazi zaspany stróż przez żelazne sztachety mruczy:
— Ni ma nic! Wszystko zajęte!
— Proszę otworzyć, bo tak przez bramę z panem nadzorcą niepodobna rozmawiać!
Pan nadzorca z niechęcią kręci kluczem w zamku, mrucząc sam do siebie:
— I po co to się pchać, kiedy miejsca nie ma!
— Panie nadzorco, dostanie pan 15 marek za starania o uzyskanie pokoiku o dwóch łóżkach.
— To niech Jaśnie Wielmożny dziedzic pogada z portyerem!... Ja go zaraz zbudzę!...
Rozbudzony portyer mierzy nas wzrokiem, ile też my jesteśmy warci.
Aby mu ułatwić tę lekcyę poglądową — mówię:
— Panie Dyrektorze! Za to, żeśmy pana zbudzili, składamy odszkodowanie 25 mareczek i prosimy daj nam pan pokój!