Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Żandarm i zbójcy.

Przedmieście, gdzie mieszkam, obfituje w wielką ilość dzieci!
Schodzą się one w gromadkę i wybrawszy sobie cichy zaułek, zabawiają się w „łapanego“.
Nieodłącznym towarzyszem tej gromadki, jest duży pies kudłaty, z gatunku „Kola“.
Czyj on jest, skąd przychodzi, dzieci nie wiedzą — ale punktualnie o jednej godzinie się zjawia i jest duszą każdej zabawy.
Dzieci nazywają go Maćkiem!
— Maciek! w co się będziemy bawić?
— Hau!
— W zbóje i żandarmy!
— Hau!
— Dobrze Maciek?
— Hau! hau! hau!
— No to stawaj tu w kącie i czekaj! Ty będziesz żandarmem, a my zbójami! A jak krzykniemy hau! — to masz nas łapać!
Maciek usiadł na tylnych łapach w kącie, miele kiciastym ogonem, uszy postawił do góry, a oczy mu się formalnie śmieją z radości, że ma tak piękną funkcyę łapania zbójów!
Naraz malcy jak wicher rozlatują się na wszystkie strony, — a za chwilę słychać z różnych stron wołania:
— Hau! Hau!
Po Maćku przeszedł prąd elektryczny, zrywa się, jak opętany i pędzi do najbliższego zbója, aby mu zagrodzić drogę w ucieczce.
Nieszczęście chce, że z wielkiego rozmachu, uderza łbem o malca, i ten, jak długi, wysypuje się na ziemię!
— Poczekaj Maciek, — mówi z płaczem malec do psa, — poczekaj, tylko mama wróci z ogonka, to jej powiem, jaki ty jesteś!
I rękawami brudnej koszuliny ociera załzawione oczy.