Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to roznieść. Taka baba, panie dobrodzieju, bierze jako decorum kurę pod pachę i wlecze się z nią do miasta, niby na targ, po to tylko, aby przez drogę i na targu nagadać się do woli. Najwięcej na tem wycierpi kura, bo ją żydzi wymacają i wydmuchają na wszystkie strony, — a rezultat kończy się zawsze jednem i tem samem — baba z kwoką wracają napowrót nocą do chałupy, pierwsza z przepytlowanym językiem — druga wymasowana i wymęczona żydowskiemi łapami i zniechęcona do niesienia jaj.
I co tu mówić o podniesieniu hodowli drobiu w kraju wobec takiej manipulacji, — i jak wreszcie poradzić na ten babski pytel. Powiem naprzykład tej, która tak unosiła się nad szlachetnością moją, że to nie ja, ale lew... to mi odpowie:
— Juści ta, pan gadają, Srul albo Löw. Żydy, żydami — a co pan to pan, i godności nie trza sobie ujmować.
Bo, co druga karczma na wsi, to siedzi w niej stary Srul, albo zięć jego Löw.
Ot! zapalmy sobie lepiej fajkę!
— Bartek! zaprzęgaj! i jazda do domu!
Na dworze ciemno, wicher, deszcz, szaruga, że szkoda nosa wystawiać.
Otulony w kudłatą bundę (kupiła mi ją żona i smaruje jakąś maścią, ażeby włos na niej odrastał), jadę do domu, pykając z fajeczki, a po głowie snują mi się dziwne myśli o niedoli ludzkiej, o honorze człowieka i moralnych zbrodniarzach, gdy wtem w ciemności zamigotał jakiś przedmiot czarny, który z szaloną szybkością biegł naprzód przez pola.
— Bartek, a to co?
— Ano, wiedźma, niesamowita.
Prawdziwa postać wiedźmy. By ulżyć sobie w biegu, podnosiła ręce w górę, a ciągnąc wraz z niemi chustkę, tworzyła w ciemności rodzaj wielkich skrzydeł, które to podnosiły się, to opadały. Z głowy rozwiane długie włosy bujały czarną plamą w powietrzu.
Bartek żegna się raz po raz, — a ja, wyciągnąwszy z ust fajkę, dumam, coby to być mogło?