Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od czasu do czasu szelestem kołysanych, na pół zwiędłych traw i liści.
Gdzie okiem spocząć, wszędzie martwe pustkowie, nigdzie żywej duszy, nigdzie więcej światełka, prócz tego, które Baśce przyświecało.
Zdala tylko, z domostwa starszego brata, dolatują rozpaczliwe, niewyraźne jakieś krzyki.
To pan Maciej świeci dziś swojej żonie pięścią popod oczy. Jutro, gdy usiądzie ona przy straganie z podbitemi oczyma, będzie wyglądała, jak noc cmentarna, czarna, ponura i zasmucona.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ot! dziwny świat! Każdy świeci na swój sposób — jak mu lepiej — i jak potrafi!...