Strona:Zweig - Amok.pdf/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kozłach trzaskali z bicza i nawołując się nawzajem, pokazywali palcami, jak teraz te oswobodzone kule przeciągały ponad drzewami ku domom i dachom. Wszyscy spoglądali na siebie wesoło i śmieli się z mego figla.
Dlaczego nigdy dotąd nie wiedziałem, jak łatwo i dobrze jest stwarzać radość! Naraz zapiekły mnie znowu w pugilaresie owe skradzione banknoty, drgały mi w palcach, tak jak przedtem sznurki balonów. I one także chciały odlecieć gdzieś ode mnie. Więc wziąłem je, i te ukradzione Lajosowi, i moje własne, bo już nie odczuwałem żadnej różnicy, — wziąłem je w palce, gotów rzucić każdemu, kto zechce. Przystąpiłem do zamiatacza ulic, który zły zamiatał opustoszałą Praterstrasse. Myślał, że chcę go spytać o jakąś ulicę i popatrzył na mnie ponuro; uśmiechnąłem się do niego i podałem mu papierek dwudziestokoronowy. Patrzył, nie pojmując, potem wziął go nareszcie i czekał, czego od niego zażądam. A ja się tylko uśmiechnąłem od niego, powiedziałem:
— Kup sobie za to coś dobrego — i poszedłem dalej.

Rozglądałem się na wszystkie strony, czy kto nie chciał czegoś odemnie, a ponieważ nikt nie przychodził, sam ofiarowałem: prostytutce, która mnie zaczepiła, darowałem jeden banknot, dwa — chłopcu, gaszącemu latarnie, jeden wrzuciłem do otwartego okienka jakiejś pustej piekarni w suterynie, i szedłem tak dalej i dalej, zostawiając za sobą, jak okręt spienioną wodę, zdziwienie, podziękowanie, radość. Wkońcu rzucałem je pojedyńcze i zmięte

186