Strona:Zweig - Amok.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych wspomnienia, i powoli od prostego użycia doszedłem do wielkiego znawstwa. Przeżywałem wiele zdarzeń, które mi mile zapełniały dzień i pozwalały mi odczuwać bogactwo mojej egzystencji, i coraz więcej zaczynałem lubić tę letnią, miłą atmosfarę ożywionej, a jednak niczem nie wstrząśniętej młodości, prawie bez nowych życzeń, bo już drobnostki mogły w cichem powietrzu dni bez troski rozwijać się w radość. Dobrze wybrany krawat sprawiał mi już przyjemność, ładna książka, wycieczka samochodem, albo godzina spędzona z kobietą, czyniły mnie już prawie szczęśliwym. Szczególnie podobało mi się w moim sposobie życia to, że nie wpadał nikomu w oko tak jak zwykłe angielskie ubranie. Zdaje mi się, że mnie lubiano i chętnie widziano w towarzystwie i większość tych, którzy mnie znali, nazywali mnie: szczęśliwym człowiekiem.

Nie umiem już teraz powiedzieć, czy ten ówczesny człowiek, którego sobie staram uprzytomnić, odczuwał sam swoje szczęście, bo teraz, kiedy po owem zdarzeniu, wymagam dla każdego uczucia o wiele wyraźniejszego określenia, wydaje mi się każda ocena rzeczy minionych wprost niemożliwa. Ale prawie z pewnością mogę twierdzić, że nie miałem się za nieszczęśliwego, bo ani moje życzenia, ani moje wymagania co do życia nie pozostawały nigdy niespełnione. Ale właśnie to przyzwyczajenie otrzymywania wszystkiego od losu, czego zażądałem, tworzyło stopniowo brak napięcia. To, co się wtedy w niektórych chwilach połowicznego samopoznania tęsknie we mnie odzywało, nie

119