Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
11

Uczucie dumy wzbiera w Jurusiu i stawia nóżki, stawia, stawia.
A wnętrze kuli ogarnia zdumienie.
— Aj-aj-aj! — mówi mama i tak się dziwi, że aż rękę przykłada do głowy — Juruś sam idzie! aj-aj-aj!
— Juruś sam idzie — powtarza piesek i kiwa łebkiem, kiwa, kiwa. — Sam idzie — beczy baranek i ucieka na nóżkach, które się tak kręcą, kręcą, że baranek biegnie prędko, jak wózeczek Jurusia. — Sam idzie — mruczy babci głosem parasolka, zła, że Jureczek nie wziął jej ze sobą na spacer. — Sam idzie — szepcą miękko pod nóżkami Jurusia wielkie kwiaty, wysuwające się z dywanu, i żółtemi i czerwonemi oczkami mrugają na Jurusia.
Jurusiowi coraz weselej. Ech! ech! ech! — śmieje się radośnie i chciałby nóżki postawić jeszcze lepiej, jeszcze wyżej, tak wysoko, jak wronka co frrr... do lasu poleciała!
I natychmiast czuje Juruś, że znane dłonie chwytają go pod paszki i już widzi własne bubiczki, migające gdzieś na dole... i Jurusia ogarnia czarodziejski wir, w którym wszystko zatacza barwne, świetlane kręgi... Juruś leci, leci, ciepły wiew muska mu buzię, a w uszka wpadają dźwięki maminego śpiewu:

Koło, ko-ło młyń-skie...
Za-a cztery ryń-skie...

A nóżki podnoszą kolanka, a kolanka podnoszą Jurusia, i Juruś idzie, idzie, idzie — sam...