Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
134

to Teodor.... — mówiła Baranna przerywanym głosem, oglądając się ku drzwiom ogrodowym.
— Oj, co też to będzie, kie się Halunia dowie! — wyrwał się na zakończenie piskliwy wykrzyk z jej krtani, i Baranna chlipnęła płaczem, zasłaniając fartuchem oczy.
— Tylko ciszej, moja Baranno, proszę ciszej — powtarzała bezradnie mamuńka — gdzież on jest? — dodała, upewniwszy się, że drzwi są zamknięte na klucz.
— Oj jest, jest! Sapie se ino cichuśko, ale nijakiej siły w chudziaku niema — szeptała przez łzy Baranna, i wydobywszy z przepaścistej kieszeni pajaca, ścisnęła go przed samą twarzą nachylonej mamuńki. Teodor milczał, z głowy jego i ust otwartych zwieszały się strzępy czerwonej, poszarpanej gutaperki.
— Prawda — powiedziała mamuńka i z kolei nacisnęła potworka. Ale żaden głos nie wydobył się z małej piersi, opiętej w czerwony frak i białą kamizelkę. Strzępy czerwone chybnęły się tylko lekko. Krzyk protestu, który wstrząsnął potężnym ciałem Baranny, był łabędzim śpiewem Teodora.
Mama obejrzała go dokładnie, a widząc, że pajac w żaden sposób naprawić się nie da, odesłała Barannę do kuchni, nakazując milczenie przed Halunią, a potym nożyczkami odcięła porwany język i rogi, odniosła Teodora do Halusinego domku i powróciła do ogrodu. Halunia klęczała jak wpierw przed dziuplą i wiążąc kolorowe papierki na pędach lipy — mówiła coś do siebie, ani przeczuwając, z jak ściśnię-