Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
121

zamienił w aniołka. W aniołka mu będzie przecież dużo przyjemniej niż w lwa, albo korek. No o pchle to się nawet nie mówi, bo jeszczeby go Wisła wygryzła i zjadła...
— Teodol, Teodol... — wywoływała go po cichu i zaglądała pod fotele, kanapę i dywan, usiłując odgadnąć, gdzie przebywa czarownik.
Ale Teodor nie domyślał się zapewne, że Halunia jest dla niego tak przychylnie usposobiona i na złość ukrywał się tak dobrze, że Halunia nigdzie go dojrzeć nie mogła. Halunia jednak nie dawała za wygranę, całemi dniami biegała po pokojach i machała rączką, usiłując zrzucić Teodorowi czapkę niewidkę z głowy, i bawiła się doskonale aż do dnia, w którym z czworga szczeniąt, które aniołek przyniósł Wiśle do pudła pod schodami, dwoje w tajemniczy sposób utonęło w sadzawce.
Naturalnie ani mama, ani Baranna nie wiedziały, w jaki sposób to się stać mogło, ale Halunia domyśliła się odrazu. I od tego dnia zrobiła się jakaś nieswoja. Zaczęła grymasić i popłakiwać bez żadnego powodu, bladła, jeżeli kto głośniej odezwał się albo stuknął drzwiami, to znowu przerywała najweselszą zabawę i stała nieruchoma, śledząc niespokojnie muchę głośniej od innych brzęczącą pod sufitem, albo firankę, poruszaną lekkim podmuchem wiatru. Halunia przeczuwała, że czarownik kryje się gdzieś w pobliżu, i dreszcze przerażenia przebiegały ją na myśl, coby to było, gdyby tak niespodzianie wyskoczył na nią i porwał ją, jak psięta, albo co gorsza, zjadł ją na jeden kęs!