Przejdź do zawartości

Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaglądała do żłobów i klepała konie po szyji, z miną pana, którego oko konia tuczy.
Potem oprowadziła jeszcze gościa po oborze, kurniku, nie darowała mu nawet chlewu. Oglądał wszystko z przyjemnością, nie dlatego, aby interesowało go gospodarstwo, ale lubił zwierzęta.
Kazała mu podziwiać tłuste, różowe prosięta.
— Czy wy w Warszawie także macie teraz prosięta? — zapytała z taką powagą, że nie miał odwagi się roześmiać.
— Nie, — odpowiedział — nie mamy żadnego gospodarstwa.
— To cóż robi twoja matka?
— Moja matka... — Krzysztof nagle uderzył się dłonią w czoło. — Lidjo, — zawołał z przerażeniem — moja matka napewno strasznie się o mnie niepokoi! Nic jej nie powiedziałem dokąd idę, ani na jak długo, jak mogłem zapomnieć o tem! Muszę natychmiast wracać! Natychmiast!
— Co za szkoda! — zmartwiła się dziewczynka. — Czy naprawdę musisz? Miałyśmy nadzieję, że zostaniesz aż do jutra.
Ale pod Krzysztofem paliła się ziemia. Powtarzał: — Muszę, muszę — i myślał o matce,