Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani słowa nie skłaniał, przecież słyszałeś, dziadziu! chociaż mógł! Więc gdzież tu nieprawość i obłuda? Możesz śmiało go wpuścić dziadziu! — wtrąciła swoje trzy grosze środkowa panienka.
Staruszek mruczał chwilę z wielkiem niezadowoleniem, wkońcu zabrał kandelabr z okna, i rzekł niechętnie:
— No to go wpuszczajcie, ale same zato odpowiecie przed babką Bietą.
— Dobrze, dobrze — krzyknęła energiczna panienka i wślad za tem wszystkie trzy zniknęły z okna, a na schodach, za drzwiami, rozległ się tupot.
Krzysztof słyszał, jak jedne po drugich otwierały się klucze licznych zamków, potem z chrzęstem opadł łańcuch, aż wkońcu drzwi ustąpiły zgodnym wysiłkom dziewcząt.
To, co zobaczył w sieni, wyglądało na ilustrację do powieści z czasów Stanisławowskich.
Na szerokich, dębowych schodach stała wysoka, szczupła panienka z kandelabrem w ręku. Światło czterech świec padało na jej małą główkę, o jasnych falistych włosach, na wąskie odsłonięte ramiona i szyję. Sylwetka tej postaci była tak nieoczekiwaną dla współczesnych oczu,