Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/422

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gielskie nie bronią przelać majątku na obcych, nawet na cudzoziemców! Nie wiem coś ty za jeden i skąd się tu wziąłeś, ale matka moja utrzymuje, że dziadek musi mieć krewnych w waszym kraju!
Henryk słuchał tych zwierzeń zrazu ze wstrętem, a potem z wzrastającem zdziwieniem. A więc to była przyczyna zemdlenia lady Alicyi przy Morskiem Oku? Tego się oni obawiali! Przypuszczenia małego hrabiego były poprostu bezsensowne, ale skoro matka i syn mają podobne obawy, powinien usunąć się zupełnie. Nakazuje mu to sumienie i honor — a przytem, nazbyt szczerze przywiązał się do sir Edwarda, aby chciał wnosić kąkol nieporozumienia w jego kółko rodzinne.
— Posiadasz pan bardzo bujną wyobraźnię — rzekł poważnie — skoro w twej głowie wylęgły się podobne przypuszczenia. Pochodzi to pewnie stąd, że masz za dużo czasu i myślisz ciągle o pieniędzach. Ja ich nie mam, ale je sobie w przyszłości zdobędę, bo lubię pracować. Nie liczę na żadne spadki, ani ich pragnę. Zrozumiałbyś to, gdybyś, zamiast myśleć ciągle tylko o sobie, patrzył uważniej na drugich. Nie mam bynajmniej zamiaru mięszać się w twoje sprawy familijne i jeżeli gałązka róży może usunąć twoje obawy, to weź ją sobie!
To mówiąc odczepił ją od kapelusza i oddał Dawidowi,
— Jakto! — zawołał tenże zdumiony więc ty... naprawdę... chciałbyś...
— Chcę, żeby sir Edward posiadł to czego pragnie, a czy ja mu dam tę gałązkę, czy kto inny, to wszystko jedno: cel zostanie osiągnięty. Żegnam cię, widzimy się po raz ostatni.
I zmieniwszy pierwotny zamiar, zawrócił w głąb doliny, którą teraz postanowił zwiedzić do końca, bo nie miał już powodu spieszyć się z powrotem.
Dawid pozostał sam, zdziwiony niespodziewanem rozwiązaniem sprawy, z gałązką róży w ręku, a wstyd palił go jak rozpalone żelazo. Dwie plamy czerwone wystąpiły mu na policzki, głowa pochyliła się pod ciężarem doznanego upokorzenia... Czuł całą niedelikatność swego postępowania i zgnębiony był wspaniałomyślnością przeciwnika.
Po drugiej stronie strumienia zstępował ze stoku Walter obładowany obfitą zdobyczą. Puszka jego tak była pełna roślin, że nie dawała się zamknąć i jeszcze ręce obie miał niemi zajęte. Skinął na Davego, żeby mu przyszedł z pomocą w dźwiganiu tych zbiorów. Mały hrabia podniósł się, postąpił kilka kroków i nagle krzyknął odskakując ze wstrętem. Nastąpił na coś miękiego i śliskiego. Była to żmija nieżywa, a na głowie jej widne były ślady uderzeń siekierki. Leżała w miejscu, gdzie kamienie toczące się na dół zbudziły go ze snu.
— O Boże! — zawołał Dawid przerażony — to on zabił tę żmiję i ocalił mnie, a ja mu się odpłaciłem tak haniebnie! I nic nie powie-