Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wie tylko żartowali. Z mojej to winy stała się ta przykra dla pana omyłka: powinnam była pomódz panu zmienić niewygodną pozycyę, gdy właśnie nadchodzili.
— Tak, kochany profesorze, nie będę pana zmuszał do zaślubienia mej kuzynki, skoro jej nie chcesz, nie obawiaj się; ale za to, skoro masz już swego Branchiopoda, chodź z nami. Jedziemy wszyscy na drugą stronę jeziora, bo chcemy się dostać do Czarnego Stawu, znajdującego się tam wyżej. Tratwa gotowa do przewozu. A ty, Fanny, czy chcesz także pojechać?
— Nie mogę sir, milady jeszcze nie wstała.
— Biedne dziecko! — powiedział ze współczuciem baronet. — Spiesz się pan, panie profesorze, bo jedziemy zaraz.
Profesor nie odpowiedział: przybity i zgnębiony, powlókł się ku schronisku i zniknął w sieni.
— Gdzież pan idziesz? — wołał za nim Warburton — siadamy na tratwę!
Strand pokazał słoik z Branchiopodem, dając tem do zruzumienia, że musi tę cenną zdobycz w bezpiecznem miejscu zachować.
Warburton, Jakób, Witold, Henryk i Walter z Dawidem, któremu jeszcze kleiły się oczy, weszli na statek, gdzie już znajdowało się kilkunastu podróżnych: dwóch Węgrów i kilku Czechów. Siadłszy na ławie rozmawiali, czekając na profesora.
— Zdaje mi się, że nasz uczony ma do nas urazę za żart — powiedział baronet.
— Nie nasza wina żeśmy go zastali w pozycyi tak... wymownej — odrzekł, śmiejąc się Jakób. — Niech tylko przyjdzie do nas, a przeprosimy go; to dobry człowiek i jestem pewny, że nie będzie długo chował w sercu urazy. Zresztą uspokoiła go już miss Fanny, i wie że mu hymen nie grozi. Hm... niech mi jednak kto wytłomaczy, co znaczyła ta wstążka z którą nie rozstawał się od dwóch tygodni?
— Roztargnienie, nic innego tylko roztargnienie — powiedział Warburton.
— Może ją uważał za przedmiot stroju damy przedhistorycznej — wtrącił śmiejąc się Witold.
Ze środka jeziora zniknęła ciemność, a dno jego, jakby oświetlone lampą elektryczną, rzucało do koła promienie, patrząc na podróżnych wielką, pełną blasku źrenicą. Czekano na profesora, ale upływały minuty, kwadranse, a on nie nadchodził. Współpasażerowie niecierpliwili się i przewoźnicy chcieli już odbijać, bo dużo jeszcze osób czekało na przewóz, tratwa zaś była tylko jedna na usługi turystów, ale Warburton zatrzymał jeszcze statek i posłał Henryka do Stranda. Chłopiec wrócił po chwili sam, mówiąc, że profesor prosi aby odpłynęli bez niego, a on