Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zów. Stąpali po nich jak po zwalisk ich lub dziko porozrzucanych progach, rozpalonych od słońca, które posuwało się coraz wyżej.
— Ach, istne piekło! — mruczał malarz — gdyby choć odrobina wody!
Woda szemrała między głazami wązkim sznureczkiem, miejscami chowając się pod ziemię, miejscami ukazując znowu. Witold ukląkł na ziemi i spragnionemi usty pił chciwie, a inni poszli za jego przykładem. Jeden tylko Warburton nie spieszył zaspokoić pragnienia. Rozpatrywał się pilnie dokoła i powiedział, zwracając się do Waltera.
— Tam gdzie między głazy nabił się drobniejszy zwir, kwiaty rosną i są rzadkie szmaty murawy. Pustynia ta, jak pustynia Sahara, ma swoje oazy: tam niżej jest las z kosodrzewiu. Zieloności choćby odrobina jest tak samo symbolem nadziei, jak najmniejszy skrawek błękitu.
I odwróciwszy się poszedł dalej, a Waltera serce uderzyło radośnie i szepnął do siebie.
— Dzięki Ci Boże, on mówi już o nadziei!
I patrzył za nim zamyślony, radując się, że baronet coraz bardziej odzyskiwał dawne zdrowie, humor i siły. W tem spostrzegł że sir Edward zatrzymał się, wziął fuzyę, zmierzył... padł strzał i posypały się ze skał rumowiska, a echa dokoła jęły odgłos strzału powtarzać.
Zanim Walter zdążył się spytać, do jakiej zwierzyny strzelił baronet, już przewodnik poskoczył i niósł ubitą zwierzynę. Był to Głuszec, duży piękny ptak. Otrzymał postrzał w same piersi. Henryk żałował ptaka, a Davy klaskał w ręce z radości, wołając:
— Będzie pieczyste!
Sir Edward opatrzył fuzyę, nabił ją na nowo i oddając przewodnikowi, rzekł:
— Niepotrzebnie zakłóciłem spokój tej pustyni, ale gdym ujrzał zwierzynę, zagrała we mnie żyłka myśliwska.
— Co on tu jednak robił na pustych rozpalonych głazach — zastanawiał się Witold. — Zazwyczaj głuszec lubi przebywać w kosówce.
— Toż las niedaleko — odrzekł Jakób; — głuszec jak i inne stworzenia turniowe, wie gdzie turyści zwykli odpoczywać i przychodzi szukać śladów jedzenia. W zeszłym roku ubito jednego w Roztoce.
Brzegiem usypiska, po ścieżce utorowanej obok skały, wdzierać się teraz musieli na wierzch owego grzbietu dzielącego Koszystą od Buczynowych turni. Henryk był bardzo strudzony, ale posuwał się ciągle