Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciem — ale i to tylko złudzenie: nikt nie może sobie powiedzieć, że jest niezbędnym dla najukochańszych nawet osób. Śmierć człowieka jest jak ów kamień rzucony w wodę, który wpadając zatacza zrazu kręgi tak szerokie, że całą powierzchnię poruszy, a potem kręgi te stają się coraz mniejsze, mniejsze, mniejsze, potem zaledwie widoczne — i znowu jezioro staje się gładkiem jak zwierciadło. On sam stracił syna i żyje, choć myślał że nie przetrwa tego ciosu.
Usiłował sobie wyobrazić wrażenie, jakie sprawi wieść o jego śmierci. Jest poważany, ceniony, uwielbiany, obsypany zaszczytami. O, gdyby ci wszyscy co głoszą jego chwałę, zajrzeli na dno jego serca... gdyby znali jego przeszłość, może cofnęliby się od niego ze wstrętem! I pomyśleć tylko, że sumienie jego spało przez lat tyle, jak umarłe, a teraz, co dzień, co godzina, przypomina mu o swojem istnieniu, wołając nań coraz głośniej: Jesteś zbrodniarz!
I jakby na urągowisko, śnią mu się dawne sny młodości... i czy to powietrze Tatr tak na niego działa, czy wielka ilość znajdującego w niem ozonu, ale pierś oddycha szerzej, krew szybciej krąży w żyłach, i chociaż w synu utracił wszystkie nadzieje, czuje chwilami że mógłby jeszcze odrodzić się, mógłby jeszcze żyć i kochać. Ale nie! musiałby zburzyć gmach wzniesiony pracą całego życia, i okupiony drogo wyrzeczeniem się przeszłości. Musiałby przyznać się przed sobą samym, że zbłądził i zawrócić z drogi na jaką wszedł w młodości? Nie, nie! jego duma nie zniesie takiego upokorzenia: umrze samotny jak żył, zamknięty w sobie i niedostępny. Trzeba być z innego metalu, aby giąć się tak łatwo: żelazo nie jest woskiem. Niechaj zawraca z drogi, kto chce! on, pójdzie naprzód, zawsze naprzód, jak każe godło starożytnego rodu Warburtonów na Rochdale. Stworzył sam sobie swoją dolę, i sam ją będzie znosił. Jest panem swego życia i ma prawo zrobić z niem, co mu się podoba. A więc naprzód, naprzód!
— Ostrożnie sir, bo pan wpadniesz! Niech wasza Miłość trzyma się więcej na prawo; brzeg tu jest wysoki i pochyły — odezwał się tuż za nim nizki i łagodny głos Waltera, który śledził uważnie Warburtona — i odgadując intuicyą serca, co się dzieje w jego duszy, szedł za nim krok w krok i odezwał się w samą porę, gdy baronet stawiając nogę na wąskim cypelku, zachwiał się i uchwycił instynktownie skały.
Warburton drgnął, a brwi jego ściągnęły się gniewnie.
— Odejdź, jeżeli się boisz — odrzekł sucho — i zostaw mnie samego.
— Nie boję się, sir i zostaję z panem — odrzekł łagodnie.
— A gdybym cię prosił, żebyś odszedł?
— Nie usłuchałbym.
Błyskawica gniewu strzeliła z oczu baroneta. Czuł, że młodzieniec go odgadł.