Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chodziła tu dziś widać jakaś kobieta! Co to za wścibskie stworzenia! W najciaśniejszą dziurę to wleźć musi.
Wstrząsnął się z obrzydzeniem i machinalnie włożył wstążkę do kieszeni.
Idąc głównym pniem podziemia, był już jak u siebie, poznawał miejsca niedawno przebywane. Zbadał parę bocznych odnóg i doszedł do punktu, gdzie korytarz załamywał się pod kątem prostym.
— Aha — pomyślał — jestem już blizko naszej sypialni: moi towarzysze pewnie w tej chwili się przewracają na drugi bok.
Był bardzo znużony i z przyjemnością myślał o posłaniu dobrowolnie opuszczonem. Spojrzał na zegarek: była już dwunasta.
— No — pomyślał — dość długo się zabawiłem.
Ale korytarz, którym szedł, jakoś się nie kończył. Profesorowi wydało się, że gdy go poprzednio przebywał, znacznie był krótszy.
— Widocznie jestem bardzo znużony, i dlatego wydaje mi się teraz tak długim, ale za pięć minut powinienem już być na miejscu. A ot, nareszcie! Ale co to jest? słyszę szmer podziemnego strumienia, którego nie słyszałem wychodząc ztąd. Czyżby w czasie tych dwóch godzin woda przerwała jaką szczelinę? To byłoby ciekawe!
Wszedł do sypialni i zwrócił się odrazu na prawo w stronę swego posłania, ale go na miejscu nie znalazł. W rogu komnaty, gdzie niedawno leżało świeże pachnące siano, okryte kocem, leżał teraz duży głaz. Zdziwiony, szukał dalej, przysłaniając ręką światło — ale ani posłania, ani towarzyszy nie znalazł. Co to jest? Czyżby opuścili grotę? A może tylko przenieśli się w inny kąt, w jakieś zagłębienie? Może im było zbyt zimno i przysunęli się do okna. Ale okno zniknęło! Zatem... zatem chyba zabłądził w tych podziemiach — i zamiast do sypialni, wszedł do innej komory. Był sam, tylko strumień dotrzymywał mu towarzystwa, szemrząc po dawnemu, jedyny odgłos życia w tej pustce.
Profesorowi zrobiło się gorąco, pomimo chłodu panującego w grocie. Uczuwał mocne strudzenie i nogi już odmawiały mu posłuszeństwa, a spoczynek do którego wzdychał, oddalił się znowu od niego. Komora była obszerna, wysoka; po obu stronach miała jakieś ganki i zagłębienia. Usiłował się zoryentować, jak się to stało że pobłądził i w którem mianowicie miejscu wszedł na mylną drogę? Aż do załamania korytarza pod kątem prostym, powrót był prawidłowy... Ach! przypomina sobie teraz, że nie widział nigdzie okna, czyli otworu zasłoniętego skrzelą głazu. Zatem nie dochodząc do niego, zrobił wycieczkę w bok i tam powinien wrócić, bo zresztą, ztamtąd naprawdę jest już tylko kilkanaście kroków do sypialni. A może wtedy zmylił drogę gdy się potknął i znalazł wstążkę? Gdyby zamiast schylać się i oglądać, zdeptał ją był nogą, teraz już zabierałby się do wygodnego spoczynku. Nie pierwszy