Strona:Zofia Kowerska - Pani Anielska.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak sploty węża, że poruszają w duszy wspomnienia... Och, jakie wspomnienia!
— Boże, jeszcze i tę mękę na mnie zsyłasz! — myślała.
Gdy szła przed szeregiem żebraków i pielgrzymów, ktoś z boku zawołał:
— To ta święta!
— Święta, święta! — poczęło krążyć z ust do ust.
Teraz już była koło niej ciżba. Jedni prosili, żeby się za nimi modliła, inni, by rękę do ich ran przyłożyła, inni, by ich pobłogosławiła.
Stała, biedaczka, zawstydzona i przerażona.
— Ludzie, jam grzesznica, jam pokutnica, jam nie święta, jam ostatnia ze sług Bożych!
— Święta! — rzekł nagle obok niej głos, który jej zapadł aż na dno duszy — święta! Dotknij mojej ręki, a zdjęte ze mnie będzie przekleństwo i hańba!
I pielgrzym, nie czekając odpowiedzi, wziął drżącą jak liść rękę siostry Rozalii i przyłożył ją sobie do rozpalonego czoła.
Siostra wyrwała rękę i z pomocą przechodzących dwóch księży zdołała wydrzeć się opadającym ją żebrakom. Jej zadanie było też już skończone. Kosze niesione za nią były puste.
Poszła, ale jej dusza była zmieniona. Widziała ciągle przed sobą spojrzenie chmurnych, głębokich oczu, słyszała głos, który niegdyś tyle słów miłości jej wyszeptał, czuła na ręce dotknięcie innej ręki...
Po obiedzie było na dworze kazanie dla dzieci. Miał je wygłosić ksiądz Bonawentura ze zgromadzenia ojców Bernardynów z Lublina, szeroko słynny z tego, że do dusz młodych przemawiać umiał. Dzie-