Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakgdyby wciąż, jakgdyby zawsze widział przed sobą długi rząd zwyciężonych samolotów, które w bezładnym przestrachu leciały w dół, ku swojej nieuniknionej zgubie. Może już wtedy widział w tym bezładnym szeregu samego siebie. I rzeczywiście śmierć jego była podobna do tej, którą tak często sam zadawał. Ogarnięty szaleństwem płomieni, palącym krzykiem protestu przeniknął samolot przestworza, swym blaskiem i zabójczym ogniem, oświetlając Jerzemu nagłą tajemnicę bohaterskiej śmierci.
Janek znów zatrzymał się na chwilę, jakgdyby było mu ciężko opowiadać o śmierci swoich przyjaciół. Zdawał się nie zwracać zupełnie uwagi na obecność dwojga zasłuchanych dzieci.
— Potem jednego dnia zginęli Fred i Franek. Byli to dwaj nierozłączni bracia, obaj mistrze awiatyki akrobatycznej. Obaj byli spokojni, systematyczni i zawsze zadowoleni. Tego dnia, tak samo jak każdego innego, podziwiali wszyscy ich misterne ruchy. Wznieśli się spokojnie w górę. Lecz po jakimś czasie gdy Fred już wracał zerwała się lotka z jego samolotu. Biały płat w nierównym chaotycznym ruchu zlatywał jak zwiastun nieszczęścia. A po chwili w ślad za nim, w ostatnim śmiertelnym loopingu spadał samolot. Gdy wydobyto Freda z pod szczątków rozbitej