Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Gdybym ja była słoneczkiem na niebie…“
Głos Karolinki był mały, ale bardzo dźwięczny i miły.
Jej postać w sukience w kwiatki, fakt, że była córką właściciela dużego majątku, że mieszkała w pałacu i że teraz znajdowała się na arenie biednego, małego cyrku wszystko to razem wywołało wokoło niej nastrój pewnego wzruszenia i podziwu. I gdy skończyła, nie zadowolono się tylko oklaskami. Kilka osób wołało wyraźnie;
— Brawo, Karolinka!
— Brawo, dziewczynko z pałacu.
Karolinka musiała jeszcze raz zaśpiewać, domagano się bowiem uporczywie bisowania.
Tym razem nie odczuwała żadnej tremy. Rozumiała, że otacza ją atmosfera sympatji i ta świadomość uczyniła ją śmielszą. Wiedziała zresztą, że śpiew jej podobał się naprawdę, następną więc piosenkę odśpiewała zupełnie swobodnie.
Publiczność pochłonięta była nietylko śpiewem Karolinki, a także najrozmaitszemi przypuszczeniami.
— A jednak to dziwne, że te dzieci występują w cyrku.