Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przez cały czas byłem sam jeden — skarżył się chłopiec.
— A panna Anna? Przecież panna Anna miała ci głośno czytać.
— Także wyszła. Wciąż wychodzi ta panna Anna.
— Czy ta panna Anna jest także twoja, tylko twoja? — zapytał Antoś.
On jeden z całego towarzystwa zainteresował się chłopcem. Janka czekała cierpliwie, kiedy te odwiedziny u nieznośnego dziecka się skończą, była jednak bardzo znudzona tem nieciekawem przerwaniem miłych rozmów z Karolinką; Ludwik patrzył na Jasia z wyraźną niechęcią.
— Panna Anna? — powtórzył Jaś. — Nie dbam o nią wcale.
— Jak ty mówisz, Jasiu? — przestraszyła się Karolinka.
— Mówię tak, jak myślę — oznajmił Jaś dobitnie.
— Jasiu!
— Moja Karolinko, nie krzycz na mnie tak, jakgdybyś była sama panną Anną. Nie lubię panny Anny i już. I ty też jej przecież nie lubisz.
— Ale nie mówię, że nie dbam o nią.