Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jaś niechętnie podał rękę wszystkim pokolei.
— To nic — zawołała wesoło Karolinka, widząc zdziwienie Janki — to tylko tak zpoczątku, potem, jak się przyzwyczai, to napewno was polubi.
— Nie, ja nie lubię obych ludzi — oświadczył Jaś spokojnie.

— Nieznośny jakiś bęben — pomyślał Antoś.
A Ludwik zapytał wprost:
— Może lepiej pojdziemy stąd, w takim razie.
— Tak, i zabierzecie mi znowu Karolinkę, moją Karolinkę — zawołał chłopiec, przytulając się do siostry, która pogładziła go czule po włosach.
— Ależ, Jasiu — zaprotestowała.
— Tak, naturalnie, przez dzień biegasz po ogrodzie, zostawiasz mnie samą.
— A tybyś chciał, aby Karolinka siedziała tu z tobą?
— Tak, właśnie tak chciałbym. Karolinka jest moja, jest tylko moja. — krzyczał Jaś.
— Cicho, Jasiu, cicho, — uspokajała go Karolinka.
— Więc jesteś w niewoli u tego pana? — zapytał Antoś.
— Troszeczkę, ale nie taka znów straszna ta niewola.