dłużył brwi, a całą twarz, ręce i ramiona nasmarował kremem i przysypał pudrem.
— Dlaczego to tak? — zapytał chłopiec, czując się nieswojo podczas tej operacji.
— Bo widzisz, trzeba podkreślić wszystkie kolory, zrobić ci twarz wyraźniejszą; z oddali wydawałaby się szara, nie odróżnialiby ani ust, ani oczu, wszystko by się zlało razem.
Chłopiec czuł się również nieswojo w obcisłym, cielistym trykocie.
— Przyzwyczaisz się — zapewnił go Alfred, który był najmłodszym mężczyzną w trupie i chętnie rozmawiał z Pawełkiem.
— Przyzwyczaisz się!
Mówiono mu te słowa bardzo często:
— Przyzwyczaisz się! Ody tęsknił za domem, gdy męczyło go ciągłe przebywanie w cyrkowym wozie, gdy bolały go mięśnie rąk i nóg od częstego ćwiczenia.
— Przyzwyczaisz się!
I teraz także, gdy znalazł się przed wejściem na arenę, gdy drżał cały i najchętniej nie wszedłby wcale.
— Przyzwyczaisz się — szepnął Alfred. — Nie myśl o tem wcale, że na ciebie patrzą. To obcy ludzie. Nic cię nie obchodzą.
Łatwo było powiedzieć:
— Nie myśl o tem wcale, że na ciebie patrzą.
Łatwo było powiedzieć:
— To obcy ludzie i nic cię nie obchodzą, — gdy jednak Pawełek dokładnie wiedział, że właśnie na niego patrzy ten cały tłum zgromadzonych
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/75
Wygląd
Ta strona została przepisana.
71