Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

On sam kołysał wciąż trapez i szykował się do skoku. I wtedy poczuł nieznany lęk nieznaną dotychczas trwogę. Obawiał się, że nie skoczy nigdy, że nie potrafi, że nie zdobędzie się nigdy na tyle odwagi, by zeskoczyć z rozhuśtanego trapezu, Obawiał się nie upadku a niemożności wykonania skoku.
— Zaraz wszyscy będą się śmiać zemnie, — pomyślał z rozpaczą. Mimo to nie mógł wykonać ani jednego ruchu. Już widział, jak twarze dzieci układają się w grymasie szyderczego śmiechu, jak wczorajszy sąsiad krzywi się drwiąco. Spostrzegał zdumione spojrzenie matki, zawiedzione oczy ojczyma, zmartwioną buzię Piotrusia. Mówił sobie:
— Teraz zeskoczę, teraz właśnie muszę zeskoczyć — a jednak nic to nie pomagało.
I we śnie Pawełek skręcał się ze wstydu i rozumiał, że już nigdy nie potrafi nikomu spojrzeć w oczy, nigdy nie potrafi z nikim śmiało porozmawiać. Już zawsze każdy będzie pamiętał, że wtedy nie umiał skoczyć z trapezu.
Nagle zmieniło się wszystko. Pawełek ujrzał obok siebie małą Dolly. Siedziała obok niego na trapezie jak na koniu i uśmiechała się.
— Przecież to takle łatwe — powiedziała szeptem, — przecież ty jesteś cyrkowcem, prawdziwym cyrkowcem, Pawełku i wiem, że wszystko potrafisz. Wszystko, czego tylko zechcesz!
Wtedy Pawełek uśmiechnął się także i zrozumiał, że wystarczy tylko czegoś mocno chcieć, aby potrafić to wykonać.

31