Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie znał ani jednego, ani drugiego linoskoczka.
A jednak, patrząc na nich, doznawał takiego uczucia, jakby to wszystko już widział, jakgdyby to wszystko działo się nie po raz pierwszy.
Gdy wreszcie umilkły oklaski, nastąpiła przerwa. Wszyscy poszli oglądać konie.
Piotruś i jego ojciec podawali koniom z uciechą kawałki cukru, Pawełek zaś przechadzał się jak we śnie. Podchodził wprawdzie do koni, klepał je, karmił, lecz czynił to bezmyślnie. Zajęty był wciąż jedną myślą:
— Kiedy ja już to wszystko widziałem? Jak to było? Czy to możliwe?
Słuchał rozmowy ojczyma z sąsiadem.
— Że też taki człowiek się nie boi. Życie tak ryzykuje od jednego razu. Przecież jak zleci, to ani chybi śmierć gotowa!
— Oni są nauczeni.
— Nauczeni jak nauczeni, ale zawsze strach patrzeć, gdy lecą przez powietrze. Omyli się, o sekundę za późno odskoczy i już skończona cała zabawa.
— Pewnie, pewnie, nie łatwy to chleb.
— Aż mi się serce zatrzymało, gdy skoczył.
— Ja wiedziałem, że skoczy dobrze — odezwał się Pawełek.
— Wiedziałeś, nie bałeś się?
— Przez moment strasznie się bałem — przyznał chłopiec — wtedy, jak to muzyka grać przestała, ale potem to już wiedziałem, zanim jeszcze skoczył, że mu się uda napewno.
Po chwili dodał:

25