Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się trochę śmieje, ale ciocia patrzy na niego złym wzrokiem i wtedy on zaraz przestaje, jakby mu nie wolno było się śmiać wtedy, gdy jej to nie bawi.
— A ona?
— Ona nie śmieje się nigdy. Mnie się zdaje, Pawełku, że ona wogóle się śmiać nie umie.
— Jakto nie umie?
— Taką ma minę, jakby zawsze była poważna i zmartwiona.
— A czem się martwi?
— Wszystkiem.
— Czy to biedni ludzie?
— Ależ nie. Zamożni i bardzo ich to gniewa, że tatuś ma cyrk.
— Dlaczego?
— Nie wiem dokładnie, ale zdaje mi się, że mówili, że to nie wypada.
— Nie wypada?
— No tak, nie wiesz, że dorośli są czasem bardzo dziwni?
— To prawda!
— Dziś napewno będą na przedstawieniu.
I rzeczywiście byli.
Gdy podczas numeru „Płomienna Obręcz” Pawełek siedział obok Dorotki, dziewczynka szepnęła:
— Widzisz w pierwszej loży na prawo?
— Widzę.
— To ciotka i wuj.
Pawełek spojrzał uważnie.
W loży siedziała wysoka, chuda pani i pa-

104