Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   51   —

— To wasze Polak, widzę, a szwedzkiemu królowi służysz? — pytał tymczasem proboszcz.
Przybyły zmieszał się zrazu, wprędce jednak rezon odzyskał i hardo z miejsca odciął:
— Jakiemuż to królowi mam powinność składać, jeśli nie Karolowi Gustawowi, którego już cała Polska za swego pana uznała. Jemu ja służę i w jego imieniu oznajmiam jeszcze księdzu proboszczowi, jako wolą monarszą jest, aby proboszczowie z ambon przestrzegali ciemny lud przed rozkazami tego zuchwalca Czarnieckiego, który naród do wojny podmawia i wzywa.
Michałek nie mógł dłużej bluźnierstw przechery szwedzkiego słuchać, chwycił za kołek w płocie i byłby nim może przez łeb obcego zdzielił, ale proboszcz w sam czas spostrzegł zamiary chłopaka i ostro na niego spojrzał. Pomiarkował się więc i zaczął coś koło siodła majstrować, raz po raz za płot sięgając ręką, aby kolczastej tarniny dostać, a uszami łowił dalej rozmowę w ganku.
Nie słyszał już jednak żadnej nowiny, bo ksiądz ostro przybłędę za przeniewierstwo zgromił, papierów z rozkazami nie przyjął i precz mu jechać kazał.
— Pomszczę mój despekt na jegomości, a prędko zdarzy się okazya — groził szwedzki sługa. złażąc z ganku.
Zły był, trzaskał szablą, jakby duchowną