Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   27   —

pomagali bić Szweda, bo była tych szelmów okrutna moc — przepowiadał sobie dalej Michałek opowiadanie zakrystyana i znów tak drogę zmylił, że mało co w rów koło błonia nie wpadł. Ale fantazyę miał zawsze bardzo dobrą i mamrotał dalej pod nosem.
— Który zaś z ciurów szabli nie dostanie, niech sobie ją sam z łapy Szwedowi wydrze — powiedział hetman i tak pono życzliwie na parobków wejrzał, że każdyby za nim w tę okrutną słoną wodę leciał. Mało też który z ciurów o broń się prosili, ino, co mógł, siekierę albo li choć kłonicę z wozu chwytał i Szweda nią przez łeb walił, a gdy go już śmiertelnie zmacał, to mu szablisko odpasywał, krzyżem świętym żegnał, żeby złe odgonić od żelaza, które wprzód szelmom służyło i zaraz tą samą szablą Szwedom po karkach śmigał.
Całe to opowiadanie o wojnie umiał Michałek tak dobrze, jak pacierz. Pamiętał też i to chłopak, że tatulo, wracając z wojny, widział w Warszawie własnemi oczami samego najmiłościwszego króla polskiego Zygmunta.
— Siedział król — powiada tatulu — na złocistym tronie, w złocistej koronie, a panu Łukaszowi, jako i innym wojakom, rękę do pocałowania dawał, na wszystkich zaś wdzięcznie spoglądał, co się aże w sercu ckniło z wielkiego ukontentowania.
Wiedział też i to Michałek, że król Zyg-