— Że się, raku zatracony, nie utopiłeś, to prawdziwy cud Matki Boskiej.
— Co to ja! — przerwał Michałek mowę opiekunowi — ale wielga rzecz w tem, że Matka Najświętsza źrebca zratowała. Musiałem go całą staję, albo i dwie, prowadzić na uzdzienicy, bo młody i głupi, to raz po raz ze ścieżki w błoto skręcał.
— I mówisz, że Szwedzi razem z wozami na dno poszli? — pytał zakrystyan, a oczy starego świeciły radością i dumą.
— Pewnie, że poszli, jeśli zaś który wypłynął z jeziorka, to zawsze mu przyjdzie do rana na błotach zginąć, bo ziaby oni nie są, ino ludzie, a wiecie dobrze, że tam moczary nieprzebrane.
Zakrystyan milczał chwilę, kiwał głową abo li kręcił nią, jako ten, który się czemuś okrutnie dziwuje, wreszcie, pomedytowawszy, rzekł:
— Słuchaj, Michałek, skrzat jesteś, ale wiesz co? tyś wielkiej rzeczy dokonał. Choć jeszcze wąsów nijakich nie masz, mało który parob na toby się porwał, czemu zradziłeś dzisiaj z tymi Szwedami.
— A to dlaczegośta mnie bili, tatulu?
— Bo myślałem, że cię zły skusił do dyabelskiej służby, ale mi już daruj swoją krzywdę i ofiaruj Panu Pogu te kije, co ich, po sprawiedliwości mówiąc, nie powinieneś był dostać.
Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/72
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —