Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko przez palce, bo wiedział, że Szymon ma do wyżywienia sześcioro nieletnich dzieci.
— Szymon tu?! — zawołał surowym głosem — a tam kto dozoruje roboty?! — nikt?!
— Oni proszę pana radcy — bąkał usprawiedliwiając się Szymon — pracują tak samo ochotnie, czy nastawnik przy nich...
— Jest czy go niema, bo taki dozór, a żaden, to wszystko jedno! — Kto wam pozwolił się wydalać?
— Wyszedłem z panem inżynierem — rzekł górnik, dając znać wzrokiem, że usłuchał tylko rozkazu.
— Niechże mi to będzie ostatni raz, bo zapowiadam wam, że dłużej na Szymona opieszałość względów mieć nie będę. — Pamiętajcie to sobie dobrze, a teraz dalej do swojej roboty.
Inżynier zirytowany tem spotkaniem, chował podczas tej rozmowy niepostrzeżenie podręczny notatnik, w którym spisywał baśnie opowiadane przez Szymona.
— Proszę mi wybaczyć — rzekł do radcy po chwili — to ja wezwałem ze sobą Szymona. Słyszałem, że jest wśród tutejszych górników drugim Sabałą i chciałem co rychlej spisać te jego opowiadania, bo takie legendy i baśnie to przecież skarb, nieoceniony skarb dla poezyi!
— Ale można to było zrobić w innej porze, gdy on i pan jest wolny. Wskutek tego, że go pan wziął podczas pracy, zmarnował część „szychty“, a i cały zastęp robotników, próżnował bez dozoru.
— Proszę się nie gniewać...
— Nie gniewam się, przeciwnie, chcę z panem kilka słów szczerze i otwarcie pomówić. Usiądźmy ot na tej samej ławce... Do zawodu górniczego wstąpił pan z zamiłowania — prawda?
— O tak! — porwany niezrównanym, nieprześcignio-