Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słyszałyśmy wiele o panu — mówiła ciocia Kamila — więcej może niż pan przypuszcza. Prawda Maryniu? Cieszymy się niezmiernie, że towarzyszyć nam będzie tak znakomity cicerone.
— Moja Kamilciu — ciągnęła ciocia Józia — musimy prosić także pana inżyniera, by otoczył swą specyalną opieką Marynię. Ona nam się ciągle gubi. Więc jeżeli to pańskim urzędowym czynnościom przeszkadzać nie będzie, prosimy bardzo by jej pan podał rękę i poprowadził w tem królestwie nocy.
Zdzisław zbliżył się do Maryni, której oczy się śmiały, gdy na życzenie ciotki wsunęła pod jego ramie małą rączkę. A jemu się zdawało, że na tle czarnego kitla tuż przy jego piersi wykwitnął tu, pod ziemią kwiat wiośniany, wonny, pełen czaru, przepojony ciepłem słońca, o pięciu białych listkach z różowemi kończynami, kwiat, który on posiadać będzie długo — może wieczność całą.
— My tam wracamy do towarzystwa znajomych z Zakopanego, zupełnie już spokojne o nasz skarb, pod taką dzielną opieką — prawda Józiu? — rzekła ciocia Kamila.
— Prawda Kamilciu — tylko przeproś odrazu pana Zdzisława, że na wypadek, gdyby nam trzeba było, jakiegoś fachowego wyjaśnienia ponudzimy pana troszeczkę.
— Najchętniej! — odparł inżynier — nie słysząc nic zupełnie, cały zawładnięty posiadaniem tej drobnej rączki. Cisnął ją mocno do piersi, chcąc się wśród tłumu przesunąć ku oświetlonej oliwnemi lampkami kaplicy świętego Antoniego pełnej kamiennych, wykutych w soli figur, którym migotliwy płomień nadawał pozory ruchu i życia. Gości, wchodzących do kaplicy