Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Idąc w ślad wesołym myślom swoim huknął teraz z całej piesi:
— Maryś, moja Maryś!!
Aż mu echo dalekiej komory odpowiedziało tak rozgłośnie, jakby to ona z nim się przekomarzała powtarzając:
— Ma-ryś!!
Pierwsze zakłopotanie sprawiły Kostce rozstajne drogi, któremi się długi chodnik zakończył. Wiedział, że ma iść na zachód, ale zdać sobie nie mógł sprawy: w której stronie ten zachód leży?
Chodniki wszystkie były niskie i ścieśnione. Podpory z drzewa i dyle stropowe zostały miejscami tak zmiażdżone, że pień gruby zmienił się w drobne patyczki. Belki pionowe podostawały kolan, przez które sterczały wyłupane trzaski i wyglądały, jak karyatydy zmuszone pod naciskiem olbrzymiego ciężaru do przybrania klęczącej pozycyi. Kostka po dłuższej chwili namysłu skręcił w jeden z mniej wygodnych chodników i zaczął się szybko między wąskiemi ścianami przesuwać. Po dłuższej wędrówce wszedł do komory i bacznie się po niej jął rozglądać. Komora ta wydała mu się obcą zupełnie. Ściany miała z wilgoci oślizgłe, powała była miejscami zabezpieczona belkowaniem i wsuniętemi po za belki deskami, ale snać i tu musiał być nacisk ogromny, bo drzewa były zdruzgotane, deski poprzełamywane i wszystko w takim wydawało się stanie, jak gdyby wraz ze stropem, na którym znać było duże szczeliny, każdej chwili runąć miało na ziemię. — Z komory, która cięgnęła się w szerz daleko tak, że część jej całkiem znikała w mroku, — wiódł jeden tylko chodnik kręty, pochyły. Kostka zapuścił się jeszcze w ten chodnik, ale i tu zoryentował się