Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzecz cała rychlej, niż przypuszczał, miała się wyjaśnić. W czas jakiś po objęciu posady, został przez dozorców zaproszony na poufne zebranie, którego celu nie przeczuwał wcale.
— Proszę pana — zaczął jeden z najstarszych — czy pan z nami, czy przeciwko nam?
— Nie rozumiem panów i nie wiem, co ma znaczyć to pytanie — odrzekł Rewicz.
— Czekajcie, weźmy sprawę z innej beczki — odezwał się drugi.
— Czy pan myśli żyć dalej w biedzie i w nędzy tak, jak pan żyje, czy nie?
— Sądzę, że każdy tak żyć musi, jeśli chce wyjść ze szczupłej pensyi...
— A pan — sądzi — zapytał trzeci — że pan, mając kilkoro dzieci, wogóle z takiej mizernej jałmużny, która się chyba dla szyderstwa płacą nazywa, rodzinę utrzymać potrafi?
— Trudno, to prawda, dziwię się też, jak panowie...
Głośny śmiech był odpowiedzią na słowa Rewicza.
— My kochany panie, wyzdychalibyśmy dawno z głodu, gdybyśmy sobie inaczej nie radzili.
— A to w sposób? — spytał Rewicz.
— W sposób, że każdy robotnik w naszym rewirze musi nam od dziennej płacy dawać procent, inaczej nie znajdzie się dla niego robota i to jest nasz stały dochód, nasze utrzymanie. Pan w swoim rewirze dotychczas jeszcze tego nie zaprowadził, więc nam pan przez to psuje, bo najgorzej chłopa odzwyczajać od tego, co się komu należy, tembardziej, że i im i nam z tem dobrze. Niechże pan więc odtąd będzie koleżeński; prosimy o to pana w naszym i jego własnym interesie.