Strona:Zbigniew Uniłowski Na dole.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ZBIGNIEW UNIŁOWSKI

Powiśle ożywia się na wiosnę, ruchliwieje. Mieszkańcy wylegają na ulice z zakwaszonych kamienic, głównie obsiadują schodki wzdłuż trotuarów, często wynoszą krzesła lub ławeczki z mieszkań, kobiety rajcują przytłumionemi głosami, taksują wzrokiem przechodniów, mężczyźni palą przeważnie w milczeniu, poważni i zamyśleni. Życie kamienicy obnaża się w plotce i poczuciu przynależności, jakie stwarza wspólny dach. Wzajemna solidarność usposabia krytycznie do sąsiednich kamienic, nakazuje czujną obserwację. „Idzie ta lafirynda spod siódmego“ — mówi Golińska, i wszystkie kumochy nieufnie spoglądają w stronę „obcej“. Patrjotyzm kamienicy jest silny, stwarza małe społeczeństwa żyjące odrębnym rytmem. Porozumienie między domami następuje tylko w tych momentach, kiedy w grę wchodzi inna dzielnica. Objawia się to w zbiorowej pogardzie lub nienawiści. Śródmieście, to obca kraina dla powiślan, inne tam zwyczaje i język inny. Wola już bliższa, ale rywalizująca w sensie dumy proletarjackiej, chmurna i zakopcona, bez Wisły, a więc bez poezji. Powiśle daje swoim mieszkańcom nieomal poczucie rasy, innego gatunku, co nie przeszkadza separować się kamienicom, tętnić własnemi pulsami. Wiosna potęguje atmosferę nieprzyjaźni, naprzekór pojęciu że pora ta zbliża ludzi. Obywatele obsadzają stanowiska na własnych terenach, wyłaniają się obozy sojusznicze i obierając sobie za cel najbardziej skandaliczne wydarzenia wroga, puszczają w kurs plotki i wślad za nią komentarze. Wojna trwa do lata, przechodzi okres natężenia i monotonji, wybuchają czasem ostre potyczki, zdrady