Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie nakładzie ile wlezie. Poszczypał mnie tak po nogach, że pewnie mam sińce — muszę zobaczyć. Dawnobym się wyprowadziła, tylko że jestem winna Stukonisowej. — Skończę akuszerję i zacznę zarabiać, to zaraz się wyprowadzę. Idę — nie przeszkadzam panu.
Rudowłosa wyszła obejrzeć swe siniaki. Kiedy siedziała na kanapie, Lucjan obserwował jej twarz: była pełna, lekko piegowata, o małym, zadartym nosku, szerokich, czerwonych ustach i oczach wesołych — piwnych. Ciężkie sploty rudych włosów opadały na jej kark. Dziewczyna była wysoka, cienka w pasie i o szerokich biodrach. Miała w swej postaci dumę i wyniosłość.
Kiedy wyszła, Lucjan odezwał się do studenta:
— Piękna dziewczyna — Karjatyda.
— Jaka tam Karjatyda, — Teodozja zwyczajna. Bałuje się ciągle z tym Mitaskiem, a potem narzeka. Udaje dziewicę, a w zeszłym roku miała dziecko, tylko że akuszerka, to sobie zepsuła. Jestem pewien, — panie, już naszego wzroku nic nie ujdzie. Tylko spojrzę na kobietę i z miejsca wiem, jaka jest.
— A co, ona nie może się poskarżyć do matki tego „Miećka“?
— Co się ma skarżyć, kiedy ona lubi takie macanie. Tego Mitaska to jabym dzisiaj usadził, bo już nie raz i nie dwa dałem mu po mordzie. Tylko — wie pan — ja mam egzamina i nie mogę się denerwować, to szkodzi myślom.
— Aha, rozumiem.