Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cież to może człowieka wstrząsnąć. Myślisz pan, że wszystkie mają we łbie takie postronki jak my.
— W tem coś jest, — dorzucił student tajemniczo.
— A niech będzie co chce. To mnie tylko zastanawia, że od jakiegoś czasu wszystko tu idzie na marne. Passa taka, czy przeznaczenie! Djabli wiedzą. Ksiądzby powiedział, że to dlatego, że Boga w domu brak, ale ja sobie myślę, że wszystko wynikło z okoliczności, w jakich ci ludzie się znaleźli. Strasznie tu nędzne życie wiedziemy i nikt nie wie, co nas czeka. Przyczyn tu szukać należałoby w całym szeregu błędów naszych dygnitarzy, popychających kraj ku upadkowi.
Lucjan aż usiadł na łóżku.
— Bój się Boga! Zygmunt, jeszcze nigdy nie słyszałem, abyś tak głupio i bezsensownie plótł. Jacy dygnitarze?! Puknij się w łepetynę, mówisz jak fryzjer podczas golenia. Wszystko, co miało tutaj miejsce, jest zupełnie jasne! Edward umarł z przypadku, równie mógł wpaść pod tramwaj. Bednarczyk się powiesił, bo miał swoje różne plany, które go zawiodły, przecież my wszystkiego nie wiemy o nim. Mądry on nie był. A ja umieram z nędzy i z gruźlicy. Twój brat jest w więzieniu, bo propaguje idee, godzące w interesy państwa. Poprostu szereg faktów złożył się na to wszystko. Normalne koleje życia.
— To nie jest normalne, to nie jest tak, jak ty mówisz. Ja nie umiem tego w tej chwili określić, ale to nie jest takie proste.
Cała rozmowa wydała się Lucjanowi tak bezsen-