Przejdź do zawartości

Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i to jakąś taką gwałtowną. Właściwie mówiąc bardzo kiepsko jest ze mną. Wszystko to się jakoś tak nagle stało, nawet się nie spostrzegłem.
— No, dobrze, a czy nie mógłbyś gdzie wyjechać?
— Jakże wyjadę, kiedy ledwo łażę! Pieniędzy wreszcie nie mam, jestem w biedzie zupełnej. Powiedz mi lepiej, co słychać na świecie?
— Na świecie to nie wiem, ale u nas to bardzo licho. Nikt nic nie pisze, wydajemy teraz numer, twoja nowela tam będzie. Z trudem uzbierało się trochę pieniędzy, aby to wydać. Martwota taka panuje, że coś strasznego. Mówię ci, że bardzo podle jest z naszą literaturką.
— No, mamy przecież Kadena, wielkiego naszego pisarza!
— Kpisz, czy co? Przecież to koszmarny facet jest zupełnie.
— Pisze przecież, czytają go, mówią o nim.
— Żałosne jest to, że musimy uważać go za pierwszego pisarza Polski. Jest to najbardziej szkodliwa instytucja twórcza, jaką można sobie wyobrazić. Pojmuję wielkich, europejskich pisarzy, których niemoralność poparta jest pewną ideologją, no, i dużym talentem pisarskim, tutaj mamy karykaturę intelektu i wolnomyślności. Wszyscy wiemy, do czego służy wychodek. Kaden z uporem manjaka poucza nas o tem. Trzeba przyznać, że w całej jego twórczości widzi się tę niesłychanie energiczną zarozumiałość. Być wrogiem obłudy i ukazywać prawdę, jest zaszczytnym obowiąz-