Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się przestaną wodzić za łby. Wiecie co, ja myślę, że tacy Francuzi albo Anglicy, to muszą sobie z nas kpić tęgo. To nasze odbudowywanie się nasuwa mi na myśl analogję z gmachem, koło którego kręcą się pijani mularze i zwarjowani widzowie, wołając: ależ to będzie piękne, już jest wspaniałe, a co będzie dalej! Jesteśmy w mrocznej pustce i nie widzimy wartości, które możnaby wyszukać, potrzeba faceta, któryby nam poświecił. Tak, Lucjanie, ten twój krwotok może ci zrobić bardzo dobrze; poprostu zaczniesz racjonalnie żyć, może zaczniesz myśleć trochę. Ja tam gwiżdżę na wszystko. Moja piosenka prześpiewana. Nie zrobię już nic, a mam lat trzydzieści.
— Ja myślę, że właśnie to twoje wmawianie w siebie prześpiewania piosenki, doprowadziło cię do tak pesymistycznych poglądów. Nie jest tak podle. Niewątpliwie, przeżywamy fatalny okres dziejowy, ale myślę, że warunki naszego życia specjalnie nas uprzedziły do wszystkiego. Tak, trochę światła przydałoby się.
— Brednie, mój przyjacielu, nie wierzysz w to, co mówisz. Lepiej wiedzieć niż się dowiedzieć. Zygmunt, gdybyś mi podał szklankę wody, byłbyś porządnym chłopem.
Zygmunt poszedł do kuchni po wodę. Lucjana porwał kaszel, na chusteczce ujrzał znowu kilkanaście czerwonych żyłek. Było mu teraz wszystko jedno, czuł nawet pewną ulgę na myśl o kilkudniowem, przy-