Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sta; zapytał zaraz, czy będzie miał gdzie pisać, na co Zygmunt wskazał mu biurko. Było ono wielkie i szerokie, z blatem, pokrytym czarną ceratą w wielu miejscach poplamioną atramentem. Stały na niem buteleczki jakieś większe i mniejsze, trzy muszle, parę figurek z gipsu i jedna z miedzi czy bronzu przedstawiająca robotnika z wzniesioną do góry pochodnią. Prócz tego wazoniki, dwie starte gąbki, mnóstwo obsadek ze stalówkami i bez, leżały na niem gazety i rozsypany był tytoń i okruchy chleba. Zygmunt skończył jeść, przeciągnął się i powiedział:
— No, Lucek — rozejrzyj się, możesz nawet iść do drugiego pokoju, bo w tej chwili niema tam nikogo, — ja tymczasem pójdę do ustępu i potem zacznę się ubierać. Ale, tyś nie widział mego tomiku, przejrzyj no; — pierwsza książka!
Lucjan usiadł na otomanie i począł przeglądać książkę Zygmunta: był to mały tomik wierszy, które Lucjan już znał — począł więc rozglądać się po pokoju. Brak firanek w oknach czynił wrażenie jasności i pustki, mimo że sprzętów było w nim wiele. Między oknami, pod ścianą — stała komoda z mnóstwem drobiazgów, z dużem lustrem pośrodku i dwoma wazonami z wetkniętemi w nich pawiemi piórami. W kącie pokoju, obok otomany, stała etażerka pełna książek, zniszczonych, kurzem pokrytych, papierów w rulon zwiniętych i... buteleczek. Siedział na solidnej otomanie, wytartej nieco — koloru bordo, przed sobą miał stół z żółtą i brudną serwetą. Obok stało polowe łóżko