Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiem, czy to co robię, jest barwne i z sensem! Pod wieczór posprzeczaliśmy się ostro, choć bez słów, z panem De. Graliśmy mianowicie w karty i ilekroć on zabierał mi lewę, pukał w kartę trzy razy palcem i trzy razy unisono fiukał. No to ja znów po każdej lewie odwracałem kartę do niego i przez chwilkę trzymałem mu przed oczami. Skutek był taki, że wstaliśmy z błyszczącemi oczami i czerwonemi twarzami, poczem rozeszliśmy się bez słowa. Przeklęte karty, rujnują naszą zażyłość, chociaż te jego sztuczki są doprawdy irytujące. Zbiegłem na pokład i zacząłem tak szybko przemierzać swą trasę, że aż pochwyciłem znaczące spojrzenie dwóch marynarzy, oczyszczających z rdzy tryby od dźwigara. Z tłumionej pasji wyratowała mnie dopiero moja wyśniona Polka — mój nowy, wyczerpujący nerwowo bzik. Raz jest to szlachetna bruneta o wyniosłej postawie, innym znów razem przysadzista blondyna z zadartym noskiem. Pierwsza do rozmów i westchnień, druga do wyrafinowanych kawałów cielesnych. Ach Polka, tylko! tylko! Z żadną inną. Stanowczo!